Lacrimosa dies illa
Nie spodziewałem się, że moje refleksje
na temat braterstwa i życia masońskiego poza lożą w przeciągu kilku godzin
nabiorą dodatkowych znaczeń.
Zamachy terrorystyczne w Paryżu
napełniły mnie bólem, ale przy okazji postawiły pod znakiem zapytania moją
idealistyczną wiarę w braterstwo. Czy to, co piszę, myślę, jak staram się żyć,
ma jakikolwiek sens?
Płynie czas, wraz z którym przepływają informacje. Pośród z nich sporo
głosów radykalnych, nawiązujących do kryzysu Europy, walki cywilizacyjnej, zagrożenia
wynikającego z haseł tolerancji.
Dzieje się – oby na chwilę, oby w
niedużej skali – coś, co napawa mnie obawą. Reakcja na fanatyzm staje się
radykalna. Odpowiedź na fanatyzm może
stać się fanatyczna.
Na pewno potrzeba nam czytelnych,
mądrych i stanowczych działań. Ale nie wolno zapomnieć nam o braterstwie. To
wielka wartość w życiu jednostek i w życiu społeczeństw, ale wartość zagrożona,
krucha. To nieustanne wyzwanie, które warto realizować. Jeśli z fanatyzmem
walczyć będziemy za pomocą fanatyzmu, świat, w którym żyjemy, skończy się. Jeśli
fanatyzmowi przeciwstawimy mądrą stanowczość w służbie braterstwa mamy szansę
pokonać fanatyzm. Wiem, brzmi to abstrakcyjnie i nieżyciowo; w najgorszym
sensie tych słów – jest to filozoficzne mędrkowanie. Wierzę jednak, że praca na
rzecz wolności, równości braterstwa, pokoju, tolerancji to słuszna droga. Na
pewno jest ona wymagająca, choćby dlatego że nie pozwala w każdym innym widzieć
wroga. Także dlatego że jej stawką jest budowanie, a nie niszczenie (skutkiem
obrony często bywa właśnie to). Plan
budowania musi być precyzyjny, ale budowniczowie winni być elastyczni. Błędy w
konstrukcji gmachu zaś powinny być wskazywane precyzyjnie. Nie ma bowiem sensu
okopywać budynku, jeśli chce się go odnowić. Nie ma też sensu go burzyć.
Nos
pensées sont avec vous Français en ce moment difficile que représente la
disparition d'un être cher.
Kim jest mason poza Lożą?
Człowiekiem:
wolnym,
rozumnym i moralnym (dobrych obyczajów); „pokojowym poddanym władz państwowych;
nigdy nie angażując[ym] się w spiski i konspiracje przeciwko pokojowi i
dobrobytowi narodu”. Zatroskanym o własne zdrowie i siły, ani obżartuchem, ani
hołdującym opilstwu, aby w niczym nie zaniedbać i nie skrzywdzić bliskich, a
zawsze być zdolnym oraz gotowym do pracy. Lojalnym przyjacielem wolnomularzy,
wspierającym ich w trudnościach, ale tak, by nie naruszyć własnego poczucia
honoru (!). Tym, kto wie, że fundamentem życia masońskiego jest braterstwo:
„podstawa i zwornik, cement i chwała” wolnomularstwa.
Charakterystyka
ta, zaczerpnięta z Konstytucji Andersona, wymaga komentarza co najmniej z dwóch
powodów. Po pierwsze, użyte w niej sformułowania są w większości dość
abstrakcyjne i trzeba wypełnić je treścią. Po drugie, tekst Andersona powstał w
określonych realiach — o ile bycie poddanym władzy było wtedy oczywistością, o
tyle obecnie władza państwowa — jako reprezentacja społeczeństwa — jest w
pewnym sensie poddana obywatelom, skoro władza zwierzchnia należy do narodu.
Mój
komentarz jest komentarzem wolnomularza liberalnego, niemniej — czego nigdy
dość podkreślać — robionym we własnym imieniu.
Powtórzę
za Andersonem, że podstawą i zwornikiem życia masońskiego jest braterstwo. Mówiąc
najkrócej — za Emmanuelem Lévinasem — braterstwo to „równość w inności”. Małgorzata
Kowalska rozwija tę myśl następująco: „wszyscy inni są dla mnie braćmi, czyli
istotami ode mnie i od siebie nawzajem różnymi, ale w równym stopniu ze mną i
ze sobą nawzajem spokrewnionymi, bliskimi sobie, to znaczy w równym stopniu
wymagającymi odpowiedzialności ode <mnie>, ale także odpowiedzialności
wzajemnej: każdego za każdego i za wszystkich”. Słowa te w filozoficznej języku oddają, moim zdaniem, sens zapisu z Konstytucji, podług którego Bractwo
wolnomularskie jest „środkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych
przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać
bliskich stosunków między sobą”. Masońskie braterstwo nie ogranicza się do
pracy w Loży i stosunków między siostrami i braćmi. Konstytucję kończy ważna
deklaracja: „Wszyscy powinni widzieć dobroczynny wpływ Mularstwa, [widzieć] jak
wszyscy prawdziwi Mularze postępowali od początku świata i jak będą czynić aż
do kresu Czasu”. Oznacza ona, w moim odczuciu, że życie masońskie, które jest
laboratorium braterstwa, nakłada na nas braterskie obowiązki wobec ludzkości —
tylko wierność ideałowi braterstwa, a więc podstawie, zwornikowi, cementowi i
chwale masonerii — może czynić wiarygodną pracę sióstr i braci w fartuszkach.
Jeśli
braterstwo jest równością w inności, oznacza to, iż z braterstwa wypływa idea „równych
zobowiązań i równych praw: każdy jest zobowiązany troszczyć się o innych i
każdy ma takie samo do prawo troski ze strony innych”. Aby słowa te nabrały
treści, nie można ich rozumieć czysto formalnie. Idzie raczej o działania,
których celem jest rozpoznawanie nierówności i łagodzenie ich, a więc, by
odwołać się do języka Andersona, do pomocy ubogiemu Bratu, do wspomożenia
człowieka dobrego i uczciwego. Wykraczając poza perspektywę Lóż, braterstwo
jako zobowiązanie wobec ludzkości, wiąże się z wychodzeniem „naprzeciw
potrzebom obcych i biedaków, do naprawienia empirycznych krzywd i korygowania
tych nierówności, które jawią się jako niesprawiedliwe”.
Aby
wszystko to było możliwe, potrzebny jest odpowiedni moralny kościec: uczynność,
umiejętność rozumienia cudzej sytuacji, ofiarność, szacunek i tolerancja
aktywnie okazywane innym ludziom, lojalność, stałość, która pozwala pokonywać
zniechęcenie itp. Niezmiernie ważne jest także bycie człowiekiem wolnym, w
dwóch znaczeniach. Po pierwsze, w sensie kierowania własnym życiem oraz (względnej)
niezależności finansowej. Po drugie, w sensie niezależności intelektualnej. Wolnomularz
winien być człowiekiem oddanym szeroko rozumianej wiedzy, która pozwala na
rzeczowy ogląd sytuacji. Ale winien być także czujny, zdystansowany do własnych
poglądów, otwarty na dyskusję, dzięki czemu uniknąć można bezkrytycznego
popadnięcia w ideologię. W moim odczuciu, braterstwo nie istnieje bez praktyki
czujności, która jest sposobem praktykowania autonomii. Co rozumiem przez autonomię? Po pierwsze, umiejętność
zdystansowanego i krytycznego odnoszenia się do tradycji, jako
zinstytucjonalizowanej strefy znaczeń. Człowiek autonomiczny zatem potrafi
oderwać się od „sensów zastanych i narzucanych z zewnątrz”. Po drugie, zdolność do traktowania
innych ludzi jako równych sobie. Wiąże się to z podstawowym znaczeniem
autonomii, jako nadawania sobie samemu prawa (autos+nomos). Jako że praw
nigdy nie jest sprawą prywatną, to prawo nadawane sobie, jak chce perspektywa
Kantowska, winno być zawsze prawem obowiązującym innych ludzi. Pociąga to za
sobą konieczność uwzględnienia Innych we własnej normatywnej perspektywie, ale
także — dla zachowania równości — przyzwolenie na to, by w ramach własnej
autonomii także oni mogli myśleć o prawie, które miałoby obowiązywać także
mnie. Prowadzi to, po trzecie, do
przekonania, że jednostka może realizować swoją autonomię tylko w społeczności
autonomicznych jednostek. Jasne jest przy tym, że empirycznie ani jednostki,
ani społeczeństwa autonomiczne nie są — autonomia jest zatem wartością, która
urzeczywistnia się w niekończącej się braterskiej (współ)pracy. Tak pojmowana
autonomia jest także praktyką tolerancji; uczy poszanowania cudzych i własnych
potrzeb i poglądów metafizycznych, ale kształtuje także umiejętność
powstrzymywania się od przemocy, którą stanowią próby narzucenia określonej metafizyki
całemu społeczeństwu. Mówiąc inaczej, podstawowym wymiarem praktyki autonomii
jest jak najszersze zaangażowanie w maksymalnie otwarte i powszechne dyskusje,
które pozwalają na szeroko zakrojone (oddolne) decyzje. W ten sposób kształtuje
się poczucie odpowiedzialności za kształt wspólnego świata, który staje się
autentycznie naszym światem.
To
prowadzi nas do kwestii bycia pokojowym poddanym władz państwowych. Nie oznacza
to, w moim odczuciu, unikania krytyki czy polemiki, bez których demokratyczna
władza nie może istnieć. Nie oznacza także braku sprzeciwu wobec takich decyzji
reprezentantów Narodu, które godzą zasadę równości obywateli, prowadzą do
wzrostu społecznego wykluczenia określonych grup ludzi czy są wyrazem braku
wzajemnego szacunku. Kant postawę taką nazywał „prywatnym użyciem rozumu” i
charakteryzował ją następująco:
„Użytkiem prywatnym
natomiast nazywam taki jego użytek, jaki wolno zeń czynić człowiekowi na
powierzonym mu publicznym stanowisku czy urzędzie. Rzecz ma się tak, że w
pewnych sprawach zahaczających o interesy społeczności konieczny jest
pewien mechanizm, przy którym wystarczy, by niektóre człony tej
społeczności zachowywały się choćby tylko pasywnie, aby rząd mógł, przez
stworzoną w ten sposób sztuczną jedność, skierować je ku celom publicznym albo
przynajmniej powstrzymać od zniszczenia tych celów. W tych sprawach jakieś
zastanawianie się jest oczywiście niedozwolone; trzeba słuchać. O ile
jednak jakaś część tej maszyny uważa siebie za człon wspólnoty, a nawet
za człon wspólnoty światowej, to jednostka taka, o ile w charakterze uczonego
zwraca się za pośrednictwem swoich pism do publiczności w właściwym tego
słowa rozumieniu, ma bez wątpienia prawo do
rozumowania
- oczywiście bez narażania na szwank tych interesów, w których
realizowaniu bierze udział jako pasywne ogniwo. Byłoby oczywiście rzeczą
bardzo szkodliwą, gdyby oficer, któremu przełożony coś polecił, chciał na
służbie głośno zastanawiać się nad pożytecznością czy celowością tego
rozkazu; obowiązkiem jego jest słuchać. Nie można mu jednak - i to całkiem
słusznie - zabronić, by jako uczony nie pisał o błędach w dziedzinie służby
wojskowej i uwagi swe przedkładał publiczności do oceny. Obywatel nie może
odmówić płacenia nakładanych nań podatków; złośliwa krytyka podatków -
o ile jest się samemu zobowiązanym do ich płacenia - mogłaby
nawet jako skandal (mogący wywołać powszechną odmowę płacenia podatków) podlegać
karze. Ale ten sam obywatel nie narusza w niczym obowiązków obywatelskich,
kiedy jako uczony publicznie wyraża swoje zdanie o niestosowności czy
niesprawiedliwości takich podatków”.
Praktyka
braterstwa jest także praktyką pokory — bycie wolnomularzem nie powinno być
powodem do elitarystycznego czucia się lepszym człowiekiem. Winno być raczej
zobowiązaniem, by wymagać od siebie więcej niż od innych. Z takiej postawy
płyną owe dobre obyczaje, które regulują nasz sposób odnoszenia się do innych
ludzi. Choć nie wszyscy są wtajemniczeni, wszyscy mogą być moralnymi, rozumnymi
i dobrymi ludźmi, od każdego można się uczyć.
W
końcu praktyka braterstwa jest także umiejętnością dbania o siebie samego —
intensywna praca wymaga sił.
Podkreślenia
wymaga także fakt, że prawdziwa masońska praca dla lepszego świata nie może oznaczać
zaniedbywania rodziny. Anderson dobitnie podkreśla potrzebę przebywania w domu
lub jego pobliżu „po godzinach pracy w
Loży”, zwraca także uwagę, by niezdrowe prowadzenie się nie miało negatywnego
wpływu na bliskich.
Głęboki
sens pracy Lożowej polega dla mnie na tym, iż w jej trakcie dokonuje się
niekończąca się transformacja człowieka. Kamień bowiem nigdy nie jest ociosany
w stopniu wystarczającym. Praktyka braterstwa w Loży winna mieć odbicie w
relacjach rodzinnych, ale winna też promieniować na całą rzeczywistość. Wszystko
to, co pisałem o praktyce braterskiej powyżej, winno, moim zdaniem, wydarzać
się intensywnie we wspólnocie sióstr i braci po to, by mogło być solą
społeczeństwa (plan mikro) i ludzkości (plan makro).
Kim
tedy winien być mularz poza Lożą?
Bratem.
Tym, który w różności widzi równość. I który działa na jej rzecz.
________
Poza tekstem Konstytucji Adersona korzystam z artykułu Małgorzaty Kowalskiej Autonomia czy alteronomia? Pytanie o moralne podstawy demokratycznej równości (wokół de Tocqueville'a, Castoriadisa i Levinasa).
________
Poza tekstem Konstytucji Adersona korzystam z artykułu Małgorzaty Kowalskiej Autonomia czy alteronomia? Pytanie o moralne podstawy demokratycznej równości (wokół de Tocqueville'a, Castoriadisa i Levinasa).