piątek, 13 listopada 2015

MULARZ POZA LOŻĄ

Lacrimosa dies illa

Nie spodziewałem się, że moje refleksje na temat braterstwa i życia masońskiego poza lożą w przeciągu kilku godzin nabiorą dodatkowych znaczeń.
Zamachy terrorystyczne w Paryżu napełniły mnie bólem, ale przy okazji postawiły pod znakiem zapytania moją idealistyczną wiarę w braterstwo. Czy to, co piszę, myślę, jak staram się żyć, ma jakikolwiek sens?
Płynie czas, wraz z którym  przepływają informacje. Pośród z nich sporo głosów radykalnych, nawiązujących do kryzysu Europy, walki cywilizacyjnej, zagrożenia wynikającego z haseł tolerancji.

Dzieje się – oby na chwilę, oby w niedużej skali – coś, co napawa mnie obawą. Reakcja na fanatyzm staje się radykalna.  Odpowiedź na fanatyzm może stać się fanatyczna.
Na pewno potrzeba nam czytelnych, mądrych i stanowczych działań. Ale nie wolno zapomnieć nam o braterstwie. To wielka wartość w życiu jednostek i w życiu społeczeństw, ale wartość zagrożona, krucha. To nieustanne wyzwanie, które warto realizować. Jeśli z fanatyzmem walczyć będziemy za pomocą fanatyzmu, świat, w którym żyjemy, skończy się. Jeśli fanatyzmowi przeciwstawimy mądrą stanowczość w służbie braterstwa mamy szansę pokonać fanatyzm. Wiem, brzmi to abstrakcyjnie i nieżyciowo; w najgorszym sensie tych słów – jest to filozoficzne mędrkowanie. Wierzę jednak, że praca na rzecz wolności, równości braterstwa, pokoju, tolerancji to słuszna droga. Na pewno jest ona wymagająca, choćby dlatego że nie pozwala w każdym innym widzieć wroga. Także dlatego że jej stawką jest budowanie, a nie niszczenie (skutkiem obrony często bywa właśnie to).  Plan budowania musi być precyzyjny, ale budowniczowie winni być elastyczni. Błędy w konstrukcji gmachu zaś powinny być wskazywane precyzyjnie. Nie ma bowiem sensu okopywać budynku, jeśli chce się go odnowić. Nie ma też sensu go burzyć.


Nos pensées sont avec vous Français en ce moment difficile que représente la disparition d'un être cher.


Kim jest mason poza Lożą?
Człowiekiem:
wolnym, rozumnym i moralnym (dobrych obyczajów); „pokojowym poddanym władz państwowych; nigdy nie angażując[ym] się w spiski i konspiracje przeciwko pokojowi i dobrobytowi narodu”. Zatroskanym o własne zdrowie i siły, ani obżartuchem, ani hołdującym opilstwu, aby w niczym nie zaniedbać i nie skrzywdzić bliskich, a zawsze być zdolnym oraz gotowym do pracy. Lojalnym przyjacielem wolnomularzy, wspierającym ich w trudnościach, ale tak, by nie naruszyć własnego poczucia honoru (!). Tym, kto wie, że fundamentem życia masońskiego jest braterstwo: „podstawa i zwornik, cement i chwała” wolnomularstwa.

Charakterystyka ta, zaczerpnięta z Konstytucji Andersona, wymaga komentarza co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, użyte w niej sformułowania są w większości dość abstrakcyjne i trzeba wypełnić je treścią. Po drugie, tekst Andersona powstał w określonych realiach — o ile bycie poddanym władzy było wtedy oczywistością, o tyle obecnie władza państwowa — jako reprezentacja społeczeństwa — jest w pewnym sensie poddana obywatelom, skoro władza zwierzchnia należy do narodu.
Mój komentarz jest komentarzem wolnomularza liberalnego, niemniej — czego nigdy dość podkreślać — robionym we własnym imieniu.

Powtórzę za Andersonem, że podstawą i zwornikiem życia masońskiego jest braterstwo. Mówiąc najkrócej — za Emmanuelem Lévinasem — braterstwo to „równość w inności”. Małgorzata Kowalska rozwija tę myśl następująco: „wszyscy inni są dla mnie braćmi, czyli istotami ode mnie i od siebie nawzajem różnymi, ale w równym stopniu ze mną i ze sobą nawzajem spokrewnionymi, bliskimi sobie, to znaczy w równym stopniu wymagającymi odpowiedzialności ode <mnie>, ale także odpowiedzialności wzajemnej: każdego za każdego i za wszystkich”. Słowa te w filozoficznej języku oddają, moim zdaniem, sens zapisu z Konstytucji, podług którego Bractwo wolnomularskie jest „środkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą”. Masońskie braterstwo nie ogranicza się do pracy w Loży i stosunków między siostrami i braćmi. Konstytucję kończy ważna deklaracja: „Wszyscy powinni widzieć dobroczynny wpływ Mularstwa, [widzieć] jak wszyscy prawdziwi Mularze postępowali od początku świata i jak będą czynić aż do kresu Czasu”. Oznacza ona, w moim odczuciu, że życie masońskie, które jest laboratorium braterstwa, nakłada na nas braterskie obowiązki wobec ludzkości — tylko wierność ideałowi braterstwa, a więc podstawie, zwornikowi, cementowi i chwale masonerii — może czynić wiarygodną pracę sióstr i braci w fartuszkach.

Jeśli braterstwo jest równością w inności, oznacza to, iż z braterstwa wypływa idea „równych zobowiązań i równych praw: każdy jest zobowiązany troszczyć się o innych i każdy ma takie samo do prawo troski ze strony innych”. Aby słowa te nabrały treści, nie można ich rozumieć czysto formalnie. Idzie raczej o działania, których celem jest rozpoznawanie nierówności i łagodzenie ich, a więc, by odwołać się do języka Andersona, do pomocy ubogiemu Bratu, do wspomożenia człowieka dobrego i uczciwego. Wykraczając poza perspektywę Lóż, braterstwo jako zobowiązanie wobec ludzkości, wiąże się z wychodzeniem „naprzeciw potrzebom obcych i biedaków, do naprawienia empirycznych krzywd i korygowania tych nierówności, które jawią się jako niesprawiedliwe”.

Aby wszystko to było możliwe, potrzebny jest odpowiedni moralny kościec: uczynność, umiejętność rozumienia cudzej sytuacji, ofiarność, szacunek i tolerancja aktywnie okazywane innym ludziom, lojalność, stałość, która pozwala pokonywać zniechęcenie itp. Niezmiernie ważne jest także bycie człowiekiem wolnym, w dwóch znaczeniach. Po pierwsze, w sensie kierowania własnym życiem oraz (względnej) niezależności finansowej. Po drugie, w sensie niezależności intelektualnej. Wolnomularz winien być człowiekiem oddanym szeroko rozumianej wiedzy, która pozwala na rzeczowy ogląd sytuacji. Ale winien być także czujny, zdystansowany do własnych poglądów, otwarty na dyskusję, dzięki czemu uniknąć można bezkrytycznego popadnięcia w ideologię. W moim odczuciu, braterstwo nie istnieje bez praktyki czujności, która jest sposobem praktykowania autonomii.  Co rozumiem przez autonomię? Po pierwsze, umiejętność zdystansowanego i krytycznego odnoszenia się do tradycji, jako zinstytucjonalizowanej strefy znaczeń. Człowiek autonomiczny zatem potrafi oderwać się od „sensów zastanych i narzucanych z zewnątrz”. Po drugie, zdolność do traktowania innych ludzi jako równych sobie. Wiąże się to z podstawowym znaczeniem autonomii, jako nadawania sobie samemu prawa (autos+nomos). Jako że praw nigdy nie jest sprawą prywatną, to prawo nadawane sobie, jak chce perspektywa Kantowska, winno być zawsze prawem obowiązującym innych ludzi. Pociąga to za sobą konieczność uwzględnienia Innych we własnej normatywnej perspektywie, ale także — dla zachowania równości — przyzwolenie na to, by w ramach własnej autonomii także oni mogli myśleć o prawie, które miałoby obowiązywać także mnie. Prowadzi to, po trzecie, do przekonania, że jednostka może realizować swoją autonomię tylko w społeczności autonomicznych jednostek. Jasne jest przy tym, że empirycznie ani jednostki, ani społeczeństwa autonomiczne nie są — autonomia jest zatem wartością, która urzeczywistnia się w niekończącej się braterskiej (współ)pracy. Tak pojmowana autonomia jest także praktyką tolerancji; uczy poszanowania cudzych i własnych potrzeb i poglądów metafizycznych, ale kształtuje także umiejętność powstrzymywania się od przemocy, którą stanowią próby narzucenia określonej metafizyki całemu społeczeństwu. Mówiąc inaczej, podstawowym wymiarem praktyki autonomii jest jak najszersze zaangażowanie w maksymalnie otwarte i powszechne dyskusje, które pozwalają na szeroko zakrojone (oddolne) decyzje. W ten sposób kształtuje się poczucie odpowiedzialności za kształt wspólnego świata, który staje się autentycznie naszym światem.
To prowadzi nas do kwestii bycia pokojowym poddanym władz państwowych. Nie oznacza to, w moim odczuciu, unikania krytyki czy polemiki, bez których demokratyczna władza nie może istnieć. Nie oznacza także braku sprzeciwu wobec takich decyzji reprezentantów Narodu, które godzą zasadę równości obywateli, prowadzą do wzrostu społecznego wykluczenia określonych grup ludzi czy są wyrazem braku wzajemnego szacunku. Kant postawę taką nazywał „prywatnym użyciem rozumu” i charakteryzował ją następująco:

„Użytkiem prywatnym natomiast nazywam taki jego użytek, jaki wolno zeń czynić człowiekowi na powierzonym mu publicznym stanowisku czy urzędzie. Rzecz ma się tak, że w pewnych sprawach zahaczających o interesy społeczności konieczny jest pewien mechanizm, przy którym wystarczy, by niektóre człony tej społeczności zachowywały się choćby tylko pasywnie, aby rząd mógł, przez stworzoną w ten sposób sztuczną jedność, skierować je ku celom publicznym albo przynajmniej powstrzymać od zniszczenia tych celów. W tych sprawach jakieś zastanawianie się jest oczywiście niedozwolone; trzeba słuchać. O ile jednak jakaś część tej maszyny uważa siebie za człon wspólnoty, a nawet za człon wspólnoty światowej, to jednostka taka, o ile w charakterze uczonego zwraca się za pośrednictwem swoich pism do publiczności w właściwym tego słowa rozumieniu, ma bez wątpienia prawo do
rozumowania - oczywiście bez narażania na szwank tych interesów, w których realizowaniu bierze udział jako pasywne ogniwo. Byłoby oczywiście rzeczą bardzo szkodliwą, gdyby oficer, któremu przełożony coś polecił, chciał na służbie głośno zastanawiać się nad pożytecznością czy celowością tego rozkazu; obowiązkiem jego jest słuchać. Nie można mu jednak - i to całkiem słusznie - zabronić, by jako uczony nie pisał o błędach w dziedzinie służby wojskowej i uwagi swe przedkładał publiczności do oceny. Obywatel nie może odmówić płacenia nakładanych nań podatków; złośliwa krytyka podatków - o ile jest się samemu zobowiązanym do ich płacenia - mogłaby nawet jako skandal (mogący wywołać powszechną odmowę płacenia podatków) podlegać karze. Ale ten sam obywatel nie narusza w niczym obowiązków obywatelskich, kiedy jako uczony publicznie wyraża swoje zdanie o niestosowności czy niesprawiedliwości takich podatków”.

Praktyka braterstwa jest także praktyką pokory — bycie wolnomularzem nie powinno być powodem do elitarystycznego czucia się lepszym człowiekiem. Winno być raczej zobowiązaniem, by wymagać od siebie więcej niż od innych. Z takiej postawy płyną owe dobre obyczaje, które regulują nasz sposób odnoszenia się do innych ludzi. Choć nie wszyscy są wtajemniczeni, wszyscy mogą być moralnymi, rozumnymi i dobrymi ludźmi, od każdego można się uczyć.
W końcu praktyka braterstwa jest także umiejętnością dbania o siebie samego — intensywna praca wymaga sił.
Podkreślenia wymaga także fakt, że prawdziwa masońska praca dla lepszego świata nie może oznaczać zaniedbywania rodziny. Anderson dobitnie podkreśla potrzebę przebywania w domu lub  jego pobliżu „po godzinach pracy w Loży”, zwraca także uwagę, by niezdrowe prowadzenie się nie miało negatywnego wpływu na bliskich.

Głęboki sens pracy Lożowej polega dla mnie na tym, iż w jej trakcie dokonuje się niekończąca się transformacja człowieka. Kamień bowiem nigdy nie jest ociosany w stopniu wystarczającym. Praktyka braterstwa w Loży winna mieć odbicie w relacjach rodzinnych, ale winna też promieniować na całą rzeczywistość. Wszystko to, co pisałem o praktyce braterskiej powyżej, winno, moim zdaniem, wydarzać się intensywnie we wspólnocie sióstr i braci po to, by mogło być solą społeczeństwa (plan mikro) i ludzkości (plan makro).

Kim tedy winien być mularz poza Lożą?

Bratem. Tym, który w różności widzi równość. I który działa na jej rzecz.





________
Poza tekstem Konstytucji Adersona korzystam z artykułu Małgorzaty Kowalskiej Autonomia czy alteronomia? Pytanie o moralne podstawy demokratycznej równości (wokół de Tocqueville'a, Castoriadisa i Levinasa)

czwartek, 12 listopada 2015

MASONI, ATEIŚCI, KOBIETY. NA MARGINESIE LEKTURY WOLNOMULARZA POLSKIEGO

Letni Wolnomularz Polski sprawił mi podwójną frajdę.
Ucieszył mnie, po pierwsze, bogaty zestaw tematów. Po drugie, ucieszyło mnie pewne hermeneutyczne napięcie, które wytworzyło się między tekstem b.'. Dawida Steinkellera, 
s.'. Mirosławą Dołegowską-Wysocką i moim tekstem. Przedmiotem tego napięcia są konstytucje Andersona i zapisane w niej obowiązki wolnomularza.

W swoim tekście napisałem, że "po latach zawirowań  [konstytucje Andersona] stanowią dzisiaj <biblię masonerii>". 
S.'. Mirosława skomentowała ten fragment pisząc: "Dla wolnomularstwa kobiecego  Konstytucja Andersona <biblią> nie jest, bowiem wyklucza kobiety z masonerii. Jest dla masonek raczej kamieniem milowym na wolnomularskiej drodze".

Z kolei b.'. Dawida pisze w swoim tekście: "Uważam, że nie da się być wolnomularzem, jeśli nie wierzy się w Siłę Wyższą (czy to osobową, czy bezosobową), jeśli odrzuca się Landmarki i Tradycję, czy jak kto woli "Dawne Powinności" wolnomularstwa uniwersalnego. Nie da się być masonem, jeśl nie pracuje się nad swoim wzrostem duchowym i moralnym oraz nad budowaniem Świątyni Ludzkości. Nie jest zatem przypadkiem, że należę do obediencji tradycyjnej, jaką jest Wielka Loża Kultur i Duchowości. [...] Granica między wolnomularstwem tradycyjnym a tym, które nazywamy <liberalnym>, nie przebiega bowiem - moim zdaniem - poniżej pasa; płeć adeptki lub adepta nie odgrywa w tej kwestii żadnej roli. Byłby to jakiś absurd!".

O ile - jak sądzę - komenatrz s.'. Mirosławy dotyczy raczej mojego niefortunnego sformułowania niż różnic w poglądach, o tyle napięcie między mną a b.'. Dawidem jest ewidentne. 

Pisząc o <biblii wolnomularstwa> nie miałem na myśli jakiegoś świętego tekstu, który posiada jedną, niezmienną dogmatyczną wykładnię. Podobnie zresztą jest dla mnie i z biblią. Nie potrafię czytać tych tekstów odrywając je od kontekstu epoki, bez minimalnej choćby wiedzy z zakresu filologii, historii czy filozofii. Nie umiem także czytać ich unikając stawiania im współczesnych pytań. 
Konstytucje Andersona są dla mnie fundamentalną pożywką, jeśli chodzi o wolnomularski etos. Idzie jednak nie o każdą zapisaną w nich literę, ale o ocenę pracy wolnomularskiej w świetle tego, co dla masonerii najważniejsze. A jest tym zasada, jak pisze b.'. Dawid, by "zgromadzić to, co rozproszone", by budować świat braterski, wolny, równy, tolerancyjny.
Każda epoka na swój sposób widzi wolność, równość i braterstwo - nie da się raz na zawsze zadekretować, czym owe wartości są i jak je realizować. Zrozumienie do końca, czym są te wartości, byłoby możliwe tylko dla jakiegoś nieskończonego podmiotu, wolnego od uwarunkowań kulturowych czy społecznych. Jednym z konstytutywnych rysów wolnomularza jest dla mnie zgoda na usuwanie mentalnych barier. Umożliwia to zwłaszcza "doświadczenie naruszonej godności człowieka" (Jurgen Habermas), które pozwala nam odkryć nieznane rejony nierówności i braku braterstwa, ograniczenia wolności ludzi, odmowy równych dla nich praw. A więc niepełnej godności.
Tak było choćby z kobietami, które musiały i wciąż muszą zabiegać o równouprawnienie. Dotyczy to także wolnomularstwa, w którym musiało nastąpić przekroczenie mentalnych barier, by siostry mogły zasilić loże mieszane i kobiece.
W tej samej perspektywie postrzegam kwestię wolnomularzy-ateistów. Jeżeli faktycznie chcemy zbierać to, co rozproszone, jeżeli autentycznie uważamy, że ludzie są równi w swej godności, nie widzę najmniejszego powodu, by ateiści nie mogli stawać się masonami.

Paradokslanie sądzę przy tym, że udział ateistów w ruchu wolnomularskim daje się łatwiej pogodzić z Księgą Konstytucji Andersona niż udział kobiet.

W art. 1 czytamy: "obecnie, kiedy każdy ma prawo do własnych poglądów, bardziej wskazane jest nakłanianie do przestrzegania Religii, co do której wszyscy ludzie są zgodni. Polega ona na tym, aby być dobrym, szczerym, skromnym i honorowym, niezależnie od tego, jak się człowiek nazywa i jakie jest jego wyznanie. Wynika stąd, że Wolnomularstwo jest ośrodkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą".
B.'. Tadeusz Cegielski słusznie zwraca uwagę, że zapis ten wymierzony jest we wszelkiej maści postawy fundamentalistyczne, które są pożywką niezgody czy walki. Podkreśla także, że Anderson nie mówi tu o jakiejś religii naturalnej, w którą wierzyć mają wszyscy masoni. Pisze on raczej o porządku etycznym, o prawie moralnym , które nazywa religią, co do której wszyscy ludzie są zgodni* (religia bowiem polega na życiu dobrym, szczerym, skromnym i honorowym - to ewidentnie pojęcia z porządku etyki). (Podobną linią pójdzie rozumowanie Immanuela Kanta**).  W tym świetle zrozumiałe staje się wykluczenie z grona wolnomularskiego "bezmyślego ateisty" i libertyna, a więc osób, które fundamentalnie negują istnienie ładu moralnego i swoim życiem mu przeczą. Jeśli taka interpretacja jest do utrzymania (a sądzę, że jest), wolnomularzem może być każdy, kto akceptuje istnienie porządku moralnego, który chce realizować w swoim życiu i nasycać nim otoczenie. Symbol Wielkiego Architekta może oznaczać za ten ową głeboką moralną strukurę świata i w takiej wykładni jest do zaakceptowania zarówno przez osoby wierzące w Siłę Wyższą, jak i ateistów. Muszę przyznać, że jest to interpretacja bardzo mi bliska. Choć jestem wierzącym chrześcijaninem, nie szukam w symbolach wolnomularskich ujścia dla własnych motywacji religijnych. Wiadomo bowiem, że religie potrafią wykluczać, rozpraszać i walczyć ze wszystkim, co wobec nich zewętrzne. Szukaj jedności, której źródłem jest dla mnie ludzka godność i związany z nią moralny ład.

Zaprezentowany wyżej sposób interpretowania art. I potwierdza zapis z art. III. Czytamy tam, że wolnomularzem nie może być nikt "kto żyje bez moralności lub w sposób skandaliczny". Ale czytamy tam także, że masonem nie może być ani niewolnik, ani kobieta. Zapis ten odzwierciedla status społeczny kobiety w XVIII wieku, a więc to, że nie była ona uznawana za człowieka w pełni wolnego. Bezpośrednia litera tekstu nie pozostawia jednak żadnej furtki, która wskazywałaby, że kiedyś kobiety do wolnomularstwa mogą należeć (cóż, wyobraźnię też miewamy ograniczoną). Zmiany społeczne, w tym zmierzenie się z patriarchalizmem, doprowadziło szczęśnie do zrozumienia, że mężczyźni i kobiety są równi w swoim człowieczeństwie. Zapis Andersona ma więc znaczenie historyczne, a jego głębszy sens wskazuje na to, że wolnomularz jes osobą wolną. Wiemy dziś, że kobiety (ontologicznie) są tak samo wolne jak mężczyźni, nie ma więc powodu, by wykluczać je z ruchu wolnomularskiego. Takie postawienie sprawy wychodzi jednak dalego poza literę Starych Obowiązków. I jest hermeneutycznie o wiele mniej ostrożne, niż pro-ateistyczna interpretacja art. I Konstytucji.

Jeśli godzimy się zatem, że wolnomularza nie czyni to, co poniżej pasa, nie możemy - jak sądzę - jednocześnie obstawać przy stanowisku, że mason musi wierzyć w Siłę Wyższą. Popadamy bowiem wtedy w niekonsekwencję interpretacyjną - jedne zapisy utrzymujemy, wykładając je konserwatywnie. inne odrzucamy bez zdania z nich racji. W tym sensie każde wolnomularstwo mieszane i kobiece uznaję za liberalne. Liberalność nie oznacza przy tym porzucenia Tradycji. Tradycja żyje dla mnie tylko, gdy jest hermeneutycznie ożywiana, a to oznacza zawsze jednoczesne podtrzymywanie i zmianę. Litera bowiem zabija, a duch ożywia, mówi Pismo. A jakom rzekł, duchem ożywiającym wolnomularstwo jest dla mnie zbieranie tego, co rozproszone. Wartości wolnomularskie zaś to dla mnie punkt wyjścia do hermeneutycznego namysłu.



*"Nie napotykamy tu kategorycznego nakazu wyznawania <religii, co do której zgadzają się wszyscy ludzie>, ani tym bardziej groźby ukarania, usunięcia z loży wszystkich niedowiarków i odszczepieńców, którzy <pojmują Sztukę Królewską nieprawidłowo>. Jeśli dodamy, że w Historii wspomniano Chrystusa bez wskazania na jego boskość, to fakt, iż Artykuł I O Bogu i Religii nie tylko nie przywołuje konkretnego przedstawienia Boga, lecz odsyła nas jedynie do <prawa moralnego>, staje się szczególnie wymowny. Anderson uchyla się w dodatku przed zdefiniowaniem owego prawa; uczyni to dopiero w nowym wydaniu Konstytucji z 1738 roku, w którym rozwinie koncepcję <religii Noego> i mularzy jako <prawdziwych> Noachidów" [T. Cegielski, Księga Konstytucji 1723 roku i początki wolnomularstwa spekulatywnego w Anglii, ss. 127-8]. Musimy jednak pamiętać, że owa religia Noego, prawdziwe chrześcijaństwo, poważna religia nie jest przez Andersona nijak określona. Nie da się jej utożsamić z deizmem [por. Cegielski, s. 128], nic nie da na także stwierdzenie, że jest ona "wspólnym pniem" Biblii hebrajskiej i Nowego Testamentu. Anderson wspomina bowiem tylko o trzech wielkich artykułach Noego, które są cementem loży. Nie podaje jednak ich treści. Jest to tym bardziej wymowne, że w tamtej dobie skatalogowano 7 artykułów religii Noego, wśród których był m. in. zakaz kazirodztwa i sodomii, będący potencjalną podstawą wykluczenia z lóż osób nieheteronormatywnych. Jak sądzę, winniśmy docenić enigmatyczność sformułowań Andersona i widzieć zapisy dotyczące Boga i religii jako narzędzie usuwania barier między ludźmi. Cytowany przez Cegielskiego David Stevenson zauważa, że takie a nie inne sformułowanie Artykułu I "W praktyce organizacyjnej oznaczało, że <loże przyjmowały, kogo przyjąć chciały, nie wyłączając libertynów i osób, które bliskie były ateizmowi>" [Cegielski, s. 132].

**"Istnieje tylko jedna (prawdziwa) religia - napisze Kant w Religii w obrębie samego rozumu -, ale może być wiele rodzajów wiary". Religia prawdziwa to religia rozumowa, czyli moralność, wolna od instytucjonalizacji, kultu dogmatów, władzy kapłanów, antropomorficznych wyborażeń bóstwa, cudów, objawień itd. "Religia rozumu, pisze Jerzy Kochan, nie jest [...] kultem rozumu, siegającym do oprzyrządowania rytuałów istniejących kościołów, lecz opartą na rozumie moralnością, uznającą (ze względu na - jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli - zróżnicowany poziom audytorium) istniejące religie i kościoły za historycznie wytworzone i skuteczne swoje medium".