niedziela, 20 grudnia 2015

PO CO MASONOWI CZARNA FEMINISTKA?

Bardzo cenię blog s.’. Mirki, która często „na gorąco” relacjonuje różne rzeczy, pokazując przez to rąbek codziennego życia wolnomularki, taką „zwyczajną, ludzką” twarz. Bo przecież, wbrew rozmaitym a sensacyjnym „teoriom” jesteśmy zwykłymi ludźmi. I nawet gdybyśmy chcieli większość naszego czasu spędzać w masońskiej świątyni, nie jest to możliwe. I dobrze, bo świątynia może być pokusą ucieczki od nieprzejrzystości świata, a ów nieprzejrzysty świat jest tym, co weryfikuje nasze życie, wskazuje na to, w czym nasza codzienność odstaje od ideałów. Jednym słowem — daje paliwo dla dalszej pracy nad sobą.
W kontekście ociosywania kamienia swojego życia szczególny jest dla mnie grudzień. Jako chrześcijanin liberalny z rodowodem rzymsko-katolickim przeżywam wtedy Adwent, a więc czas czekania na Światło, które narodzi się tym, którzy siedzą w ciemnościach. Jako mason przeżywam w grudniu tak zwanego Jana Zimowego — symboliczne zanurzenie się w najciemniejsze dni w roku z nadzieją, że na więcej światła, które zacznie się odradzać.

Aby symbole, rytuały i słowa nie pozostały puste sądzę, że trzeba podążyć drogą w głąb siebie po to, by napotkać ciemności we własnym wnętrzu. Trzeba także z tymi ciemnościami się spotkać — bo wbrew pozorom mają one konkretne twarze. Taka jak przewrotna natura mroku, że ukazując się jako bezkształtny, skutecznie paraliżuje. Dostrzeżenie jednak, kogo lub co uobecnia, pozwala się z nim zmierzyć i przezwyciężyć go. W perspektywie wolnomularskiej mogę powiedzieć, że perspektywy otwierane przez Jana Zimowego i Adwent cofają mnie do izby rozmyślań, gdzie kogut przypomina o wieczności, VITRIOL o konieczności wewnętrznej przemiany. A wybrana lektura służy jako mikroskop, skalpel i rezonans magnetyczny w jednym. Tym razem jako materiał do rozmyślania wybrałem książkę Audre Lorde Siostra Outsiderka.

Lorede była Kolorową poetką, feministką, lesbijką, matką, która będąc w związku z białym mężczyzną powiła dwójkę dzieci, kobietą chorującą na nowotwór piersi. Była także piewczynią wolności i różnorodności. Pisała tak: „Aby pracować razem, nie musimy stawać się mieszaniną nierozróżnialnych cząstek przypominającą kadź z homogenizowanym mlekiem czekoladowym. Jedność oznacza zjednoczenie elementów, które są – od tego trzeba zacząć – różne i różnorodne w swojej konkretnej naturze. Wytrwale analizując napięcia rodzące się w ramach różnorodności, rozwijamy się ku wspólnemu celowi. Jakże często albo ignorujemy przeszłość, albo malujemy ją w romantycznych barwach, sprawiając, że przesłanka dla jedności staje się bezużyteczna lub nabiera mitycznego charakteru. Zapominamy, że aby przeszłość mogła służyć przyszłości, musimy jedną przekształcać w drugą naszą energią w teraźniejszości. Ciągłość nie zachodzi automatycznie, nie jest też biernym procesem” .

Mimo że z różnorodnością spotykamy się w codziennym życiu, bardzo łatwo tracimy ją z oczu, niekiedy też z chęcią pozbywamy się jej dla osiągnięcia własnych, niekiedy nawet szczytnych, wartości. Taką postawę odsłania Lorde w przypadku białych amerykańskich feministek, które w celu zacierania różnic posługiwały się pięknie brzmiącym terminem siostrzeństwo. Pojęcie to stało się emblematem walki kobiet przeciw „patriarchalnej opresji”, ale żeby stało się to możliwe, musiało utracić pojęciową niewinność. Lorde w gorzkich słowach pisze o tym, że wykluczenie przebiega w różny sposób, w zależności od tego, kogo dotyczy. Z czym innym zmagać się będzie biała, młoda i zamożna kobieta, a z czymś innym kobieta Kolorowa, stara, bez środków do życia. Z inną opresją społeczną spotka się kobieta biała i heteroseksualna, z inną biała i homoseksualna, z jeszcze inną Kolorowa i homoseksualna itd. Stawiała też ostre, drażniące, ale słuszne pytania: „jak radzicie sobie z tym, że kobiety, które sprzątają wam domy i doglądają waszych dzieci, gdy bierzecie udział w konferencji na temat feminizmu, są w większości biedne i Kolorowe? Jakaż to teoria stoi za rasistowskim feminizmem?”.  W perspektywie, jaką proponuje Lorde, doskonale widać, że siostrzeństwo jest pojęciem łączącym określoną grupę kobiet, zajętych swoimi problemami. Pozostałe kobiety są z niej wykluczone a ich problemy pozostają zupełnie niewidoczne. Od biedy dopuszcza się je do głosu, ale tylko na takiej zasadzie, że mają one czegoś nauczyć „białe siostry z klasy średniej”. Nauka ta zaś ma służyć temu, by białe kobiety z klasy średniej lepiej wiedziały, skąd pochodzą i jak podporządkowuje je logika patriarchatu.
Lorde powie, że aby wyjść z tego impasu, musimy zamienić milczenie w mowę, a to znaczy, że musimy przezwyciężyć lęk, który w sobie nosimy. „Lęk zawsze będzie obok – lęk przed widocznością, przed ostrym światłem analizy, a może i oceny, przed bólem, przed śmiercią. Ale wszystko to już przeżyłyśmy, oprócz śmierci, milcząc. Cały czas przypominam sobie o tym, że gdybym urodziła się niema albo przez całe życie dla bezpieczeństwa dotrzymywała przysięgi milczenia, to i tak bym cierpiała, i tak bym umarła. To bardzo pomaga uzyskać perspektywę. I wszędzie tam, gdzie kobiece słowa wołają o to, by ktoś je usłyszał, każda z nas musi zdać sobie sprawę z odpowiedzialności za szukanie tych słów, odczytanie ich, podzielenie się nimi i zbadanie ich wagi dla naszego życia. Nie wolno nam tłumaczyć się kpinami o podziałach, które nam narzucono i które tak często akceptujemy jako swoje. Na przykład: „Nie mogę przecież uczyć o pisarstwie Czarnych kobiet – ich doświadczenie jest tak różne od mojego”. A powiedz: ile lat uczyłaś o Platonie i Szekspirze, o Prouście? Albo inna: „To biała kobieta, co ona może mi mieć do powiedzenia?”. Albo: „To lesbijka, co powiedziałby mój mąż albo dziekan?”. Albo znów: „Ta kobieta pisze o swoich synach, a ja nie mam dzieci”. I wszelkie inne, niezliczone metody, którymi posługujemy się, by okraść się z siebie samych i siebie nawzajem” — napisze. — Możemy się nauczyć pracować i mówić mimo strachu, tak jak nauczyłyśmy się pracować i mówić mimo zmęczenia. Bo tak zostałyśmy zsocjalizowane, żeby większym szacunkiem darzyć nasze lęki niż własną potrzebę języka i definicji; a czekając w milczeniu, aż nadejdzie moment wyzwolenia z lęku, zginiemy pod ciężarem ciszy”. Mowa, która wyrasta z takiego milczenia, zapewne będzie szorstka, za pewne stać będzie za nią gniew. Gniew sam w sobie nie jest jednak zły, wszystko zależy od tego, jak się go ukierunkuje. Kierunek wskazany przez Lorde wydaje mi się szczególnie cenny:
„Musimy zupełnie na nowo spojrzeć na warunki, w jakich żyjemy i pracujemy, nasz sposób myślenia i nasze wizje przyszłości. Musimy zbudować wszystko na nowo, krok za gniewnym krokiem, cegła po ciężkiej cegle – tworzyć przyszłość opartą na twórczej różnicy, globalny porządek zdolny do wspierania naszych wolnych wyborów” (podkreślenie moje — MMB).

Tworzenie przyszłości opartej o różnice, wolny wybór i współpracę, to perspektywa bardzo mi bliska i — jak dla mnie — bardzo wolnomularska. Powiem nawet więcej, świat masona ma dla mnie tak wytyczone granice ideowe, że powinien chronić wolnomularzy przed wymazaniem różnicy i opresją homogeniczności, w ten sposób kształtując umiejętność budowania codziennego życia na zasadach, które nie są opresyjne dla nikogo. Zdaję sobie jednak sprawę, że życie a ideały zazwyczaj nie pokrywają się do końca. Czy to zatem nie oznacza, że trzeba przyjrzeć się temu, czym jest nasze masońskie braterstwo? Bo może być z nim podobnie, jak z krytykowanym przez Lorde siostrzeństwem — może łączyć małe grupy ludzi, nie rozlewając się poza nie. Może — w imię interesu własnej obediencji, własnego warsztatu, własnej tradycji, własnych ambicji — wymazywać różnice między nami, homogenizować bujną w końcu rzeczywistość Sztuki Królewskiej, stać się listkiem figowym dla mechanizmów opresji. Lorde doskonale wie, że różnorodność wywołuje napięcia, tyle tylko, że bez twórczo rozwiązanych napięć nie ma mowy o jakimkolwiek rozwoju. Tyle tylko, że chodzi tu o napięcia, które rodzą się „naturalnie” czy spontanicznie. Może je bowiem także wywoływać sztucznie, wtedy zawsze służą pogrążeniu kogoś lub czegoś i pokazaniu własnej wyższości czy doskonałości. Takie wywołanie napięć jest bardzo proste, a jego działanie widzimy dziś na własnych oczach: wystarczy wspomnieć, że ktoś jest po niewłaściwej stronie, że unurzany jest w służby specjalne, działania mafijne, że był tak, gdzie stało ZOMO czy gestapo. To wszystko chwytliwe hasła, które nieczęsto się weryfikuje, a które rozlewają się szeroką falą tak, że w końcu nie wiadomo, kto odpowiada za fałszywą pogłoskę. Na ile sami jesteśmy wolni od kłamstwa? Na ile sami nigdy nie puściliśmy w obieg jakiegokolwiek podejrzenia w stosunku do siostry, brata, światowego? Na ile jesteśmy w stanie napięcia wyjaśniać w świetle prawdy, w kontekście faktów, w obliczu Braci i Sióstr? Na ile paraliżuje nas lęk przed utratą głosu, znaczenia? Na ile w końcu paraliżują nas kompleksy? Poczucie niespełnienia? Na ile to, co inne, nie jest dla nas siłą a zagrożeniem?

Dużo tych pytań, a wszystkie wymagają zajrzenia w siebie, spotkania swojego mroku, zobaczenia jego twarzy i szczerej odpowiedzi. A potem wymagają kolejnego zbudowania wszystkiego na nowo, „krok za gniewnym krokiem, cegła po ciężkiej cegle”, by stworzyć „przyszłość opartą na twórczej różnicy, globalny porządek zdolny do wspierania naszych wolnych wyborów”. Przyszłość sprawiedliwą i braterską. Taka jest dla mnie logika masonerii — logika ordo ex Chao.
Nie ma chwili, by chaos nie istniał. Bo nie ma świata, którego postać została zbudowana raz na zawsze.
Ale przez to nie ma chwili, w której mason nie buduje porządku. Poczynając od siebie. Jeśli coś nazwałbym „niema sońskim”, to właśnie zwolnienie siebie z podejmowania tego wiecznego trudu.

Mrokom Jana Zimowego i Adwentu przyświeca mi w tym roku hasło intersekcjonalność, które oznacza krzyżowanie się ze sobą różnych kategorii społecznych, które wzmacniają mechanizmy opresji, wykluczenia, dyskryminacji. Kobieta, gej, osoba starsza, niepełnosprawna, wykonująca rzekomo mało nobliwy zawód, należąca do nie tej co trzeba obediencji, ateista, siostra i brat, którzy się narazili zadawaniem wymagających pytań, odmienność poglądów w świecie profańskim – to tylko kilka przykładów tego, co może powodować dyskryminację wielokrotną. Jaką twarz ma mój wewnętrzny mrok? Jaką twarz ma wewnętrzny mrok każdej i każdego z nas?



poniedziałek, 14 grudnia 2015

CZYSTA RĘKA MASOMERII

Google kojarzą hasło <Czysta ręka> z edukacją antykorupcyjną. Z kolei <444> nie jest skojarzone z niczym szczególnym — po wpisaniu do wyszukiwarki wyskoczyły mi fragmenty numerów telefonicznych, kodów itp. Niewiele więcej dało wpisanie frazy <organizacja Czysta ręka 444>. Odesłano mnie do dwóch artykułów: o Macieju Rataju i Juliuszu Poniatowskim, gdzie pojawiają się zaledwie nic nie mówiące wzmianki o <Czystej ręce> (<444>), choć organizacja ta nazwana zostaje wreszcie kółkiem masońskim.


O istnieniu Czystej ręki przypomina Tomasz Krok w swojej książce Antymasońska komórka Episkopatu Polski… Pisze tak:
„Niezwykle ważnym wątkiem w historii odradzającego się polskiego ruchu wolnomularskiego była istniejąca od 1915 r., ściśle zakonspirowana organizacja ‘444’ (znana również pod nazwą ‘Czysta ręka’). Ta ponadpartyjna inicjatywa działaczy niepodległościowych m.in. : Artura Górskiego, Andrzeja Struga, Tadeusza Tomaszewskiego z PPS-u; Macieja Rataja, Jana Dębskiego z PSL ‘Piast’; Stanisława Thugutta, Juliusza Poniatowskiego z PSL ‘Wyzwolenie’ czy czołowych polityków stołecznej endecji dra Zbigniewa Paderewskiego i Zygmunta Chrzanowskiego, nazwana była później przez jednego z jej uczestników (wojskowego — T. Święcickiego) ‘podkółkiem masonerii’. Bez wątpienia, próbowała wypełnić lukę w około-wolnomularskich światku […] Jej działania polegały na stymulowaniu akcji o charakterze konsolidującym istniejące ugrupowania polityczne w kraju i szukające między nimi wspólnych mianowników. Najlepszym przykładem powyższej tezy może być najbardziej chyba spektakularna inicjatywa ‘Czystej ręki’ jaką była Deklaracja stu rad miejskich i stowarzyszeń społecznych, która jak wspomina Tadeusz Święcicki w Zeszytach Historycznych z 1963 r.: ‘[…] wywołała w swoim czasie duże wrażenie w kraju, deklarację która wysunęła hasło ‘Polski niepodległej i zjednoczonej’, a więc po raz pierwszy połączyła w uroczystym niejako manifeście ideę niepodległości, głoszoną przez lewicę, z ideą zjednoczenia trzech zaborów, którą reprezentowała prawica’”.

Krok przypomina również, że masoni należeli do założycieli Ligi Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Organizacja ta powstała w 1921 r. Jej zadaniem była obrona swobód demokratycznych, promocja tolerancji, przeciwdziałanie prześladowaniom. Członkowie LOPCziO stawali w obronie więźniów politycznych, domagali się również likwidacji więzienia z Berezie Kartuskiej.

Z organizacją tą związani byli między innymi Bracia Witold Giełżyński, Stanisław J. Patek, Stanisław Thugutt i Andrzej Strug.  

wtorek, 8 grudnia 2015

RZECZPOSPOLITA WOLNOMULARSKA



„Jak nie płakać nad barbarzyństwem, które wydarzyło się nocą 13 listopada?” – pytają Bracia z Wielkiej Loży Tradycyjnej i Symbolicznej Opera. Rozmyślając nad tym, co teraz, piszą: „Każdy ma swoje obowiązki. Możemy przynajmniej podjąć próbę codziennego rozwijania braterskich uczuć, współczucia dla Ludzi, szacunku wobec naszych obowiązków nadal żyjąc po ludzku i promując uśmiech. […] Nie wiemy jeszcze, jakie zobowiązania zrodzą się na skutek wydarzeń tej listopadowej nocy, ale będziemy na nie odpowiadać poprzez solidarność, którą wychwalamy jako masoński ideał”.

Braterstwo/siostrzeństwo jest tym, czego doświadczam i czego uczę się w Kulturze. Także przy powstawaniu portalu Rzeczpospolita Wolnomularska. Pomysł rzucił br.’. Przemek, po łokcie urobił się br.’. Michał. Dzięki Nim i nie tylko Nim — a wszystkim oddaję szacunek i wszystkim jestem wdzięczny — z radością, jako Naczelny, zapraszam Państwa do wspólnej przygody ze Sztuką Królewską.
Świat wolnomularzy jest bogaty. Dzieli się go różnie: na obediencje regularne i nieregularne, regularne i liberalne, regularne, tradycyjne i liberalne, dogmatyczne i adogmatyczne…

Każda z tych propozycji z czegoś wynika, coś wyjaśnia i coś przesłania. O wszystkich warto wiedzieć, ale zamiast przywiązywać się do nich, lepiej podjąć trud wspólnej podróży, wzajemnego uczenia się i zbierania zagubionych w świecie iskier mądrości.

Zapraszam na:

piątek, 13 listopada 2015

MULARZ POZA LOŻĄ

Lacrimosa dies illa

Nie spodziewałem się, że moje refleksje na temat braterstwa i życia masońskiego poza lożą w przeciągu kilku godzin nabiorą dodatkowych znaczeń.
Zamachy terrorystyczne w Paryżu napełniły mnie bólem, ale przy okazji postawiły pod znakiem zapytania moją idealistyczną wiarę w braterstwo. Czy to, co piszę, myślę, jak staram się żyć, ma jakikolwiek sens?
Płynie czas, wraz z którym  przepływają informacje. Pośród z nich sporo głosów radykalnych, nawiązujących do kryzysu Europy, walki cywilizacyjnej, zagrożenia wynikającego z haseł tolerancji.

Dzieje się – oby na chwilę, oby w niedużej skali – coś, co napawa mnie obawą. Reakcja na fanatyzm staje się radykalna.  Odpowiedź na fanatyzm może stać się fanatyczna.
Na pewno potrzeba nam czytelnych, mądrych i stanowczych działań. Ale nie wolno zapomnieć nam o braterstwie. To wielka wartość w życiu jednostek i w życiu społeczeństw, ale wartość zagrożona, krucha. To nieustanne wyzwanie, które warto realizować. Jeśli z fanatyzmem walczyć będziemy za pomocą fanatyzmu, świat, w którym żyjemy, skończy się. Jeśli fanatyzmowi przeciwstawimy mądrą stanowczość w służbie braterstwa mamy szansę pokonać fanatyzm. Wiem, brzmi to abstrakcyjnie i nieżyciowo; w najgorszym sensie tych słów – jest to filozoficzne mędrkowanie. Wierzę jednak, że praca na rzecz wolności, równości braterstwa, pokoju, tolerancji to słuszna droga. Na pewno jest ona wymagająca, choćby dlatego że nie pozwala w każdym innym widzieć wroga. Także dlatego że jej stawką jest budowanie, a nie niszczenie (skutkiem obrony często bywa właśnie to).  Plan budowania musi być precyzyjny, ale budowniczowie winni być elastyczni. Błędy w konstrukcji gmachu zaś powinny być wskazywane precyzyjnie. Nie ma bowiem sensu okopywać budynku, jeśli chce się go odnowić. Nie ma też sensu go burzyć.


Nos pensées sont avec vous Français en ce moment difficile que représente la disparition d'un être cher.


Kim jest mason poza Lożą?
Człowiekiem:
wolnym, rozumnym i moralnym (dobrych obyczajów); „pokojowym poddanym władz państwowych; nigdy nie angażując[ym] się w spiski i konspiracje przeciwko pokojowi i dobrobytowi narodu”. Zatroskanym o własne zdrowie i siły, ani obżartuchem, ani hołdującym opilstwu, aby w niczym nie zaniedbać i nie skrzywdzić bliskich, a zawsze być zdolnym oraz gotowym do pracy. Lojalnym przyjacielem wolnomularzy, wspierającym ich w trudnościach, ale tak, by nie naruszyć własnego poczucia honoru (!). Tym, kto wie, że fundamentem życia masońskiego jest braterstwo: „podstawa i zwornik, cement i chwała” wolnomularstwa.

Charakterystyka ta, zaczerpnięta z Konstytucji Andersona, wymaga komentarza co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, użyte w niej sformułowania są w większości dość abstrakcyjne i trzeba wypełnić je treścią. Po drugie, tekst Andersona powstał w określonych realiach — o ile bycie poddanym władzy było wtedy oczywistością, o tyle obecnie władza państwowa — jako reprezentacja społeczeństwa — jest w pewnym sensie poddana obywatelom, skoro władza zwierzchnia należy do narodu.
Mój komentarz jest komentarzem wolnomularza liberalnego, niemniej — czego nigdy dość podkreślać — robionym we własnym imieniu.

Powtórzę za Andersonem, że podstawą i zwornikiem życia masońskiego jest braterstwo. Mówiąc najkrócej — za Emmanuelem Lévinasem — braterstwo to „równość w inności”. Małgorzata Kowalska rozwija tę myśl następująco: „wszyscy inni są dla mnie braćmi, czyli istotami ode mnie i od siebie nawzajem różnymi, ale w równym stopniu ze mną i ze sobą nawzajem spokrewnionymi, bliskimi sobie, to znaczy w równym stopniu wymagającymi odpowiedzialności ode <mnie>, ale także odpowiedzialności wzajemnej: każdego za każdego i za wszystkich”. Słowa te w filozoficznej języku oddają, moim zdaniem, sens zapisu z Konstytucji, podług którego Bractwo wolnomularskie jest „środkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą”. Masońskie braterstwo nie ogranicza się do pracy w Loży i stosunków między siostrami i braćmi. Konstytucję kończy ważna deklaracja: „Wszyscy powinni widzieć dobroczynny wpływ Mularstwa, [widzieć] jak wszyscy prawdziwi Mularze postępowali od początku świata i jak będą czynić aż do kresu Czasu”. Oznacza ona, w moim odczuciu, że życie masońskie, które jest laboratorium braterstwa, nakłada na nas braterskie obowiązki wobec ludzkości — tylko wierność ideałowi braterstwa, a więc podstawie, zwornikowi, cementowi i chwale masonerii — może czynić wiarygodną pracę sióstr i braci w fartuszkach.

Jeśli braterstwo jest równością w inności, oznacza to, iż z braterstwa wypływa idea „równych zobowiązań i równych praw: każdy jest zobowiązany troszczyć się o innych i każdy ma takie samo do prawo troski ze strony innych”. Aby słowa te nabrały treści, nie można ich rozumieć czysto formalnie. Idzie raczej o działania, których celem jest rozpoznawanie nierówności i łagodzenie ich, a więc, by odwołać się do języka Andersona, do pomocy ubogiemu Bratu, do wspomożenia człowieka dobrego i uczciwego. Wykraczając poza perspektywę Lóż, braterstwo jako zobowiązanie wobec ludzkości, wiąże się z wychodzeniem „naprzeciw potrzebom obcych i biedaków, do naprawienia empirycznych krzywd i korygowania tych nierówności, które jawią się jako niesprawiedliwe”.

Aby wszystko to było możliwe, potrzebny jest odpowiedni moralny kościec: uczynność, umiejętność rozumienia cudzej sytuacji, ofiarność, szacunek i tolerancja aktywnie okazywane innym ludziom, lojalność, stałość, która pozwala pokonywać zniechęcenie itp. Niezmiernie ważne jest także bycie człowiekiem wolnym, w dwóch znaczeniach. Po pierwsze, w sensie kierowania własnym życiem oraz (względnej) niezależności finansowej. Po drugie, w sensie niezależności intelektualnej. Wolnomularz winien być człowiekiem oddanym szeroko rozumianej wiedzy, która pozwala na rzeczowy ogląd sytuacji. Ale winien być także czujny, zdystansowany do własnych poglądów, otwarty na dyskusję, dzięki czemu uniknąć można bezkrytycznego popadnięcia w ideologię. W moim odczuciu, braterstwo nie istnieje bez praktyki czujności, która jest sposobem praktykowania autonomii.  Co rozumiem przez autonomię? Po pierwsze, umiejętność zdystansowanego i krytycznego odnoszenia się do tradycji, jako zinstytucjonalizowanej strefy znaczeń. Człowiek autonomiczny zatem potrafi oderwać się od „sensów zastanych i narzucanych z zewnątrz”. Po drugie, zdolność do traktowania innych ludzi jako równych sobie. Wiąże się to z podstawowym znaczeniem autonomii, jako nadawania sobie samemu prawa (autos+nomos). Jako że praw nigdy nie jest sprawą prywatną, to prawo nadawane sobie, jak chce perspektywa Kantowska, winno być zawsze prawem obowiązującym innych ludzi. Pociąga to za sobą konieczność uwzględnienia Innych we własnej normatywnej perspektywie, ale także — dla zachowania równości — przyzwolenie na to, by w ramach własnej autonomii także oni mogli myśleć o prawie, które miałoby obowiązywać także mnie. Prowadzi to, po trzecie, do przekonania, że jednostka może realizować swoją autonomię tylko w społeczności autonomicznych jednostek. Jasne jest przy tym, że empirycznie ani jednostki, ani społeczeństwa autonomiczne nie są — autonomia jest zatem wartością, która urzeczywistnia się w niekończącej się braterskiej (współ)pracy. Tak pojmowana autonomia jest także praktyką tolerancji; uczy poszanowania cudzych i własnych potrzeb i poglądów metafizycznych, ale kształtuje także umiejętność powstrzymywania się od przemocy, którą stanowią próby narzucenia określonej metafizyki całemu społeczeństwu. Mówiąc inaczej, podstawowym wymiarem praktyki autonomii jest jak najszersze zaangażowanie w maksymalnie otwarte i powszechne dyskusje, które pozwalają na szeroko zakrojone (oddolne) decyzje. W ten sposób kształtuje się poczucie odpowiedzialności za kształt wspólnego świata, który staje się autentycznie naszym światem.
To prowadzi nas do kwestii bycia pokojowym poddanym władz państwowych. Nie oznacza to, w moim odczuciu, unikania krytyki czy polemiki, bez których demokratyczna władza nie może istnieć. Nie oznacza także braku sprzeciwu wobec takich decyzji reprezentantów Narodu, które godzą zasadę równości obywateli, prowadzą do wzrostu społecznego wykluczenia określonych grup ludzi czy są wyrazem braku wzajemnego szacunku. Kant postawę taką nazywał „prywatnym użyciem rozumu” i charakteryzował ją następująco:

„Użytkiem prywatnym natomiast nazywam taki jego użytek, jaki wolno zeń czynić człowiekowi na powierzonym mu publicznym stanowisku czy urzędzie. Rzecz ma się tak, że w pewnych sprawach zahaczających o interesy społeczności konieczny jest pewien mechanizm, przy którym wystarczy, by niektóre człony tej społeczności zachowywały się choćby tylko pasywnie, aby rząd mógł, przez stworzoną w ten sposób sztuczną jedność, skierować je ku celom publicznym albo przynajmniej powstrzymać od zniszczenia tych celów. W tych sprawach jakieś zastanawianie się jest oczywiście niedozwolone; trzeba słuchać. O ile jednak jakaś część tej maszyny uważa siebie za człon wspólnoty, a nawet za człon wspólnoty światowej, to jednostka taka, o ile w charakterze uczonego zwraca się za pośrednictwem swoich pism do publiczności w właściwym tego słowa rozumieniu, ma bez wątpienia prawo do
rozumowania - oczywiście bez narażania na szwank tych interesów, w których realizowaniu bierze udział jako pasywne ogniwo. Byłoby oczywiście rzeczą bardzo szkodliwą, gdyby oficer, któremu przełożony coś polecił, chciał na służbie głośno zastanawiać się nad pożytecznością czy celowością tego rozkazu; obowiązkiem jego jest słuchać. Nie można mu jednak - i to całkiem słusznie - zabronić, by jako uczony nie pisał o błędach w dziedzinie służby wojskowej i uwagi swe przedkładał publiczności do oceny. Obywatel nie może odmówić płacenia nakładanych nań podatków; złośliwa krytyka podatków - o ile jest się samemu zobowiązanym do ich płacenia - mogłaby nawet jako skandal (mogący wywołać powszechną odmowę płacenia podatków) podlegać karze. Ale ten sam obywatel nie narusza w niczym obowiązków obywatelskich, kiedy jako uczony publicznie wyraża swoje zdanie o niestosowności czy niesprawiedliwości takich podatków”.

Praktyka braterstwa jest także praktyką pokory — bycie wolnomularzem nie powinno być powodem do elitarystycznego czucia się lepszym człowiekiem. Winno być raczej zobowiązaniem, by wymagać od siebie więcej niż od innych. Z takiej postawy płyną owe dobre obyczaje, które regulują nasz sposób odnoszenia się do innych ludzi. Choć nie wszyscy są wtajemniczeni, wszyscy mogą być moralnymi, rozumnymi i dobrymi ludźmi, od każdego można się uczyć.
W końcu praktyka braterstwa jest także umiejętnością dbania o siebie samego — intensywna praca wymaga sił.
Podkreślenia wymaga także fakt, że prawdziwa masońska praca dla lepszego świata nie może oznaczać zaniedbywania rodziny. Anderson dobitnie podkreśla potrzebę przebywania w domu lub  jego pobliżu „po godzinach pracy w Loży”, zwraca także uwagę, by niezdrowe prowadzenie się nie miało negatywnego wpływu na bliskich.

Głęboki sens pracy Lożowej polega dla mnie na tym, iż w jej trakcie dokonuje się niekończąca się transformacja człowieka. Kamień bowiem nigdy nie jest ociosany w stopniu wystarczającym. Praktyka braterstwa w Loży winna mieć odbicie w relacjach rodzinnych, ale winna też promieniować na całą rzeczywistość. Wszystko to, co pisałem o praktyce braterskiej powyżej, winno, moim zdaniem, wydarzać się intensywnie we wspólnocie sióstr i braci po to, by mogło być solą społeczeństwa (plan mikro) i ludzkości (plan makro).

Kim tedy winien być mularz poza Lożą?

Bratem. Tym, który w różności widzi równość. I który działa na jej rzecz.





________
Poza tekstem Konstytucji Adersona korzystam z artykułu Małgorzaty Kowalskiej Autonomia czy alteronomia? Pytanie o moralne podstawy demokratycznej równości (wokół de Tocqueville'a, Castoriadisa i Levinasa)

czwartek, 12 listopada 2015

MASONI, ATEIŚCI, KOBIETY. NA MARGINESIE LEKTURY WOLNOMULARZA POLSKIEGO

Letni Wolnomularz Polski sprawił mi podwójną frajdę.
Ucieszył mnie, po pierwsze, bogaty zestaw tematów. Po drugie, ucieszyło mnie pewne hermeneutyczne napięcie, które wytworzyło się między tekstem b.'. Dawida Steinkellera, 
s.'. Mirosławą Dołegowską-Wysocką i moim tekstem. Przedmiotem tego napięcia są konstytucje Andersona i zapisane w niej obowiązki wolnomularza.

W swoim tekście napisałem, że "po latach zawirowań  [konstytucje Andersona] stanowią dzisiaj <biblię masonerii>". 
S.'. Mirosława skomentowała ten fragment pisząc: "Dla wolnomularstwa kobiecego  Konstytucja Andersona <biblią> nie jest, bowiem wyklucza kobiety z masonerii. Jest dla masonek raczej kamieniem milowym na wolnomularskiej drodze".

Z kolei b.'. Dawida pisze w swoim tekście: "Uważam, że nie da się być wolnomularzem, jeśli nie wierzy się w Siłę Wyższą (czy to osobową, czy bezosobową), jeśli odrzuca się Landmarki i Tradycję, czy jak kto woli "Dawne Powinności" wolnomularstwa uniwersalnego. Nie da się być masonem, jeśl nie pracuje się nad swoim wzrostem duchowym i moralnym oraz nad budowaniem Świątyni Ludzkości. Nie jest zatem przypadkiem, że należę do obediencji tradycyjnej, jaką jest Wielka Loża Kultur i Duchowości. [...] Granica między wolnomularstwem tradycyjnym a tym, które nazywamy <liberalnym>, nie przebiega bowiem - moim zdaniem - poniżej pasa; płeć adeptki lub adepta nie odgrywa w tej kwestii żadnej roli. Byłby to jakiś absurd!".

O ile - jak sądzę - komenatrz s.'. Mirosławy dotyczy raczej mojego niefortunnego sformułowania niż różnic w poglądach, o tyle napięcie między mną a b.'. Dawidem jest ewidentne. 

Pisząc o <biblii wolnomularstwa> nie miałem na myśli jakiegoś świętego tekstu, który posiada jedną, niezmienną dogmatyczną wykładnię. Podobnie zresztą jest dla mnie i z biblią. Nie potrafię czytać tych tekstów odrywając je od kontekstu epoki, bez minimalnej choćby wiedzy z zakresu filologii, historii czy filozofii. Nie umiem także czytać ich unikając stawiania im współczesnych pytań. 
Konstytucje Andersona są dla mnie fundamentalną pożywką, jeśli chodzi o wolnomularski etos. Idzie jednak nie o każdą zapisaną w nich literę, ale o ocenę pracy wolnomularskiej w świetle tego, co dla masonerii najważniejsze. A jest tym zasada, jak pisze b.'. Dawid, by "zgromadzić to, co rozproszone", by budować świat braterski, wolny, równy, tolerancyjny.
Każda epoka na swój sposób widzi wolność, równość i braterstwo - nie da się raz na zawsze zadekretować, czym owe wartości są i jak je realizować. Zrozumienie do końca, czym są te wartości, byłoby możliwe tylko dla jakiegoś nieskończonego podmiotu, wolnego od uwarunkowań kulturowych czy społecznych. Jednym z konstytutywnych rysów wolnomularza jest dla mnie zgoda na usuwanie mentalnych barier. Umożliwia to zwłaszcza "doświadczenie naruszonej godności człowieka" (Jurgen Habermas), które pozwala nam odkryć nieznane rejony nierówności i braku braterstwa, ograniczenia wolności ludzi, odmowy równych dla nich praw. A więc niepełnej godności.
Tak było choćby z kobietami, które musiały i wciąż muszą zabiegać o równouprawnienie. Dotyczy to także wolnomularstwa, w którym musiało nastąpić przekroczenie mentalnych barier, by siostry mogły zasilić loże mieszane i kobiece.
W tej samej perspektywie postrzegam kwestię wolnomularzy-ateistów. Jeżeli faktycznie chcemy zbierać to, co rozproszone, jeżeli autentycznie uważamy, że ludzie są równi w swej godności, nie widzę najmniejszego powodu, by ateiści nie mogli stawać się masonami.

Paradokslanie sądzę przy tym, że udział ateistów w ruchu wolnomularskim daje się łatwiej pogodzić z Księgą Konstytucji Andersona niż udział kobiet.

W art. 1 czytamy: "obecnie, kiedy każdy ma prawo do własnych poglądów, bardziej wskazane jest nakłanianie do przestrzegania Religii, co do której wszyscy ludzie są zgodni. Polega ona na tym, aby być dobrym, szczerym, skromnym i honorowym, niezależnie od tego, jak się człowiek nazywa i jakie jest jego wyznanie. Wynika stąd, że Wolnomularstwo jest ośrodkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą".
B.'. Tadeusz Cegielski słusznie zwraca uwagę, że zapis ten wymierzony jest we wszelkiej maści postawy fundamentalistyczne, które są pożywką niezgody czy walki. Podkreśla także, że Anderson nie mówi tu o jakiejś religii naturalnej, w którą wierzyć mają wszyscy masoni. Pisze on raczej o porządku etycznym, o prawie moralnym , które nazywa religią, co do której wszyscy ludzie są zgodni* (religia bowiem polega na życiu dobrym, szczerym, skromnym i honorowym - to ewidentnie pojęcia z porządku etyki). (Podobną linią pójdzie rozumowanie Immanuela Kanta**).  W tym świetle zrozumiałe staje się wykluczenie z grona wolnomularskiego "bezmyślego ateisty" i libertyna, a więc osób, które fundamentalnie negują istnienie ładu moralnego i swoim życiem mu przeczą. Jeśli taka interpretacja jest do utrzymania (a sądzę, że jest), wolnomularzem może być każdy, kto akceptuje istnienie porządku moralnego, który chce realizować w swoim życiu i nasycać nim otoczenie. Symbol Wielkiego Architekta może oznaczać za ten ową głeboką moralną strukurę świata i w takiej wykładni jest do zaakceptowania zarówno przez osoby wierzące w Siłę Wyższą, jak i ateistów. Muszę przyznać, że jest to interpretacja bardzo mi bliska. Choć jestem wierzącym chrześcijaninem, nie szukam w symbolach wolnomularskich ujścia dla własnych motywacji religijnych. Wiadomo bowiem, że religie potrafią wykluczać, rozpraszać i walczyć ze wszystkim, co wobec nich zewętrzne. Szukaj jedności, której źródłem jest dla mnie ludzka godność i związany z nią moralny ład.

Zaprezentowany wyżej sposób interpretowania art. I potwierdza zapis z art. III. Czytamy tam, że wolnomularzem nie może być nikt "kto żyje bez moralności lub w sposób skandaliczny". Ale czytamy tam także, że masonem nie może być ani niewolnik, ani kobieta. Zapis ten odzwierciedla status społeczny kobiety w XVIII wieku, a więc to, że nie była ona uznawana za człowieka w pełni wolnego. Bezpośrednia litera tekstu nie pozostawia jednak żadnej furtki, która wskazywałaby, że kiedyś kobiety do wolnomularstwa mogą należeć (cóż, wyobraźnię też miewamy ograniczoną). Zmiany społeczne, w tym zmierzenie się z patriarchalizmem, doprowadziło szczęśnie do zrozumienia, że mężczyźni i kobiety są równi w swoim człowieczeństwie. Zapis Andersona ma więc znaczenie historyczne, a jego głębszy sens wskazuje na to, że wolnomularz jes osobą wolną. Wiemy dziś, że kobiety (ontologicznie) są tak samo wolne jak mężczyźni, nie ma więc powodu, by wykluczać je z ruchu wolnomularskiego. Takie postawienie sprawy wychodzi jednak dalego poza literę Starych Obowiązków. I jest hermeneutycznie o wiele mniej ostrożne, niż pro-ateistyczna interpretacja art. I Konstytucji.

Jeśli godzimy się zatem, że wolnomularza nie czyni to, co poniżej pasa, nie możemy - jak sądzę - jednocześnie obstawać przy stanowisku, że mason musi wierzyć w Siłę Wyższą. Popadamy bowiem wtedy w niekonsekwencję interpretacyjną - jedne zapisy utrzymujemy, wykładając je konserwatywnie. inne odrzucamy bez zdania z nich racji. W tym sensie każde wolnomularstwo mieszane i kobiece uznaję za liberalne. Liberalność nie oznacza przy tym porzucenia Tradycji. Tradycja żyje dla mnie tylko, gdy jest hermeneutycznie ożywiana, a to oznacza zawsze jednoczesne podtrzymywanie i zmianę. Litera bowiem zabija, a duch ożywia, mówi Pismo. A jakom rzekł, duchem ożywiającym wolnomularstwo jest dla mnie zbieranie tego, co rozproszone. Wartości wolnomularskie zaś to dla mnie punkt wyjścia do hermeneutycznego namysłu.



*"Nie napotykamy tu kategorycznego nakazu wyznawania <religii, co do której zgadzają się wszyscy ludzie>, ani tym bardziej groźby ukarania, usunięcia z loży wszystkich niedowiarków i odszczepieńców, którzy <pojmują Sztukę Królewską nieprawidłowo>. Jeśli dodamy, że w Historii wspomniano Chrystusa bez wskazania na jego boskość, to fakt, iż Artykuł I O Bogu i Religii nie tylko nie przywołuje konkretnego przedstawienia Boga, lecz odsyła nas jedynie do <prawa moralnego>, staje się szczególnie wymowny. Anderson uchyla się w dodatku przed zdefiniowaniem owego prawa; uczyni to dopiero w nowym wydaniu Konstytucji z 1738 roku, w którym rozwinie koncepcję <religii Noego> i mularzy jako <prawdziwych> Noachidów" [T. Cegielski, Księga Konstytucji 1723 roku i początki wolnomularstwa spekulatywnego w Anglii, ss. 127-8]. Musimy jednak pamiętać, że owa religia Noego, prawdziwe chrześcijaństwo, poważna religia nie jest przez Andersona nijak określona. Nie da się jej utożsamić z deizmem [por. Cegielski, s. 128], nic nie da na także stwierdzenie, że jest ona "wspólnym pniem" Biblii hebrajskiej i Nowego Testamentu. Anderson wspomina bowiem tylko o trzech wielkich artykułach Noego, które są cementem loży. Nie podaje jednak ich treści. Jest to tym bardziej wymowne, że w tamtej dobie skatalogowano 7 artykułów religii Noego, wśród których był m. in. zakaz kazirodztwa i sodomii, będący potencjalną podstawą wykluczenia z lóż osób nieheteronormatywnych. Jak sądzę, winniśmy docenić enigmatyczność sformułowań Andersona i widzieć zapisy dotyczące Boga i religii jako narzędzie usuwania barier między ludźmi. Cytowany przez Cegielskiego David Stevenson zauważa, że takie a nie inne sformułowanie Artykułu I "W praktyce organizacyjnej oznaczało, że <loże przyjmowały, kogo przyjąć chciały, nie wyłączając libertynów i osób, które bliskie były ateizmowi>" [Cegielski, s. 132].

**"Istnieje tylko jedna (prawdziwa) religia - napisze Kant w Religii w obrębie samego rozumu -, ale może być wiele rodzajów wiary". Religia prawdziwa to religia rozumowa, czyli moralność, wolna od instytucjonalizacji, kultu dogmatów, władzy kapłanów, antropomorficznych wyborażeń bóstwa, cudów, objawień itd. "Religia rozumu, pisze Jerzy Kochan, nie jest [...] kultem rozumu, siegającym do oprzyrządowania rytuałów istniejących kościołów, lecz opartą na rozumie moralnością, uznającą (ze względu na - jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli - zróżnicowany poziom audytorium) istniejące religie i kościoły za historycznie wytworzone i skuteczne swoje medium".   


niedziela, 18 października 2015

POLACY DO LÓŻ...

Na portalu Polacy.eu.org pojawił się tekst Marka Stefana Szmidta pt. Polacy do Lóż…
Cieszę się, że Autor podjął temat patriotyzmu masonów, pokazał kuriozalność przekonania o tym, że masoni tworzą „rząd światowy” i wskazał na masoński ideał pracy intelektualnej i duchowej.
Niemniej mam z tym artykułem kłopot.

Problemem podstawowym jest dla mnie polityczny charakter tekstu.
Tuż pod tytułem pojawia się lead (?) – hołota ante portas. A artykuł kończy się znamiennym akapitem: „Ostatnie incydenty z rozkradaniem majątku Państwa Polskiego (liczne afery i kradzieże w „Pałacu Prezydenckim”) dowodzą, iż prąca do władzy tłuszcza pozbawiona jest wszelkich hamulców moralnych, przypominając do złudzenia krwiożercza hołotę z niesławnej pamięci rewolucji anty-francuskiej.
Tak, więc: Polacy, śmiało do Lóż…”.

Można, rzecz jasna, uznać końcowe wezwanie za apel, aby porzucić politykowanie i zająć się pracą nad własnym rozwojem intelektualnym, etycznym, duchowym. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że Autor postrzega masonerię jako przestrzeń będącą antytezą demokratycznego państwa prawa, co w konsekwencji prowadzi do uznania, że praca w lożach jest jakąś alternatywą dla działalności demokratyczno-obywatelskiej. Ponadto – podkreślając nacjonalistyczny charakter masonerii narodowej i przeciwstawiając ją demokratycznemu państwu prawa – Autor buduje wyraźnie określony profil polityczno-światopoglądowy adeptów Sztuki Królewskiej. W jakiejś mierze mnie to nie dziwi – Szmidt bowiem podaje w swoim biogramie, iż jest z niego „Konserwatysta i Monarchista, dążący do odzyskania Rzeczypospolitej, jako państwa etyki Cywilizacji Łacińskiej, będącego zaprzeczeniem "państwa prawa". Katolik, uczestnik Konfederacji Spiskiej. Mandatariusz PPN Polskiej Partii Niepodległościowej”.  Nie mam nic przeciwko wyrazistym poglądom politycznym. Sam mam określone sympatie i antypatie, acz nigdy nie należałem do żadnej partii ani ugrupowania powiązanego z polityką. Problem jednak w tym, że moje przekonania polityczne nie są ani przekonaniami politycznymi mojej Loży, ani tym bardziej wolnomularstwa. Loże bowiem nie są ciałami politycznymi, a prace w Lożach z zasady nie są alternatywą dla obywatelskiego zaangażowania w działania polityczne i społeczne. Z tekstu Szmidta wynika, że postrzega on wolnomularstwo jako przez pryzmat własnych preferencji polityczno-filozoficznych.

Konstytucje Andersona w art. 2 mówią wyraźnie:
„wolnomularz jest spokojnym poddanym Władz cywilnych, gdziekolwiek by nie mieszkał czy pracował. Nie bierze nigdy udziału w spiskach i sprzysiężeniach, które mogłyby godzić w pokój i dobro narodu. Jest posłuszny niższym władzom administracyjnym. Ponieważ wojna, rozlew krwi i zamieszki zawsze szkodziły Wolnomularstwu, dawni Królowie i Książęta tym bardziej byli skorzy do popierania ludzi przynależących do Wolnomularstwa z racji na ich spokojne usposobienie i wierność. Tak więc Bracia odpowiadają czynami swoim przeciwnikom i sprawiają, że z każdym dniem wzrasta honor Bractwa, które zawsze kwitnie w czasie pokoju. Dlatego też, gdyby zdarzyło się Bratu zbuntować przeciwko Państwu, nie powinien on być wspierany w tym swoim buncie. Niemniej jednak można by mu współczuć jako nieszczęśliwemu człowiekowi : I pomimo że wierne Bractwo powinno potępić jego bunt i nie dawać na przyszłość powodów do nieufności czy zazdrości politycznej Rządowi, to jeżeli nie zostałby uznany winnym żadnego innego przestępstwa, nie mógłby zostać wykluczony z Loży i jego stosunki z nią nie mogłyby zostać anulowane”.

Ponadto w art. 1 czytamy: „obecnie, kiedy każdy ma prawo do własnych poglądów, bardziej wskazane jest nakłanianie do przestrzegania Religii, co do której wszyscy ludzie są zgodni. Polega ona na tym, aby być dobrym, szczerym, skromnym i honorowym, niezależnie od tego, jak się człowiek nazywa i jakie jest jego wyznanie. Wynika stąd, że Wolnomularstwo jest ośrodkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą”.

Siłą wolnomularstwa jest tedy praca nad budowaniem więzi między osobami o rozmaitych poglądach, także politycznych. A przestrzenią integrującą siostry i braci są ideały etyczne połączone z chęcią rozwijania się – intelektualnego, moralnego i emocjonalnego. Sądzę zatem, że wolnomularzami, także narodowymi, mogą być osoby różnie oceniające rewolucję francuską, odmiennie zapatrujące się na sytuację polityczną kraju, w rozmaity sposób zaangażowane społecznie i obywatelsko. Zawsze jednak wierne idei równości, braterstwa, wolności, wierności , honoru, szczerości solidarności międzyludzkiej. Praca nad etycznym, intelektualnym i emocjonalnym rozwojem prowadzona w Lożach kształtować ma dojrzałych ludzi, co przekłada się na ich sposób działania „w świecie”. Niech przykładem będzie tuLoża „Kopernik”, której bracia aktywnie angażowali się w budowanie społecznegoładu opartego na wymienionych przeze mnie ideałach.

Mam także problem ze stwierdzeniem Szmidta, iż wolnomularstwo narodowe ma charakter „wręcz nacjonalistyczny”. Sądzę, że powinniśmy być w tym przypadku czuli na zmiany, jakim podlega język. Podkreślał to Józef Maria Bocheński w posłowiu do swoich Szkiców o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim. Zaznaczył, że nacjonalizm oznaczał dawniej to, co dziś oznacza patriotyzm. Zaś to, co dziś rozumiemy przez nacjonalizm, łączono dawniej z szowinizmem i rasizmem. Trzeba by pytać językoznawców, jak przekształcały się sensy tych słów. Niemniej wypowiedź Bocheńskiego obliguje, by być ostrożnym. Wolnomularstwo niewątpliwie było i jest nastawione patriotycznie, ale – już współcześnie – nie jest to chyba patriotyzm nacjonalistyczny, jak chce Szmidt. Zresztą sam autor stawia pod znakiem zapytania ów nacjonalistyczny wymiar patriotyzmu pisząc, że bracia w lożach mieli różnorodne etniczne pochodzenie. Zastanawiam się tylko, czy sformułowanie, iż „wszystkie te grupy narodowościowe i etniczne, zjednoczone Pracą w Lożach, występowały zawsze w interesie Rzeczypospolitej Polskiej” znów nie dokonuje zbytniej polityzacji prac wolnomularskich. Pamiętam przy tym także, że masonem był choćby Stanisław Szczęsny Potocki, marszałek konfederacji targowickiej.


Za Szmidtem mógłbym zawołać – Polacy – i Polki, jako że jestem wolnomularzem liberalnym – do Lóż. Ale nie dlatego że jesteście zmęczeni polityką czy niechętni „państwu prawa”. Ale dlatego że praca nad sobą – moralna, intelektualna i emocjonalna – jest wartością samą w sobie. Tak samo jak budowanie związków przyjaźni „między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą”.