niedziela, 18 października 2015

POLACY DO LÓŻ...

Na portalu Polacy.eu.org pojawił się tekst Marka Stefana Szmidta pt. Polacy do Lóż…
Cieszę się, że Autor podjął temat patriotyzmu masonów, pokazał kuriozalność przekonania o tym, że masoni tworzą „rząd światowy” i wskazał na masoński ideał pracy intelektualnej i duchowej.
Niemniej mam z tym artykułem kłopot.

Problemem podstawowym jest dla mnie polityczny charakter tekstu.
Tuż pod tytułem pojawia się lead (?) – hołota ante portas. A artykuł kończy się znamiennym akapitem: „Ostatnie incydenty z rozkradaniem majątku Państwa Polskiego (liczne afery i kradzieże w „Pałacu Prezydenckim”) dowodzą, iż prąca do władzy tłuszcza pozbawiona jest wszelkich hamulców moralnych, przypominając do złudzenia krwiożercza hołotę z niesławnej pamięci rewolucji anty-francuskiej.
Tak, więc: Polacy, śmiało do Lóż…”.

Można, rzecz jasna, uznać końcowe wezwanie za apel, aby porzucić politykowanie i zająć się pracą nad własnym rozwojem intelektualnym, etycznym, duchowym. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że Autor postrzega masonerię jako przestrzeń będącą antytezą demokratycznego państwa prawa, co w konsekwencji prowadzi do uznania, że praca w lożach jest jakąś alternatywą dla działalności demokratyczno-obywatelskiej. Ponadto – podkreślając nacjonalistyczny charakter masonerii narodowej i przeciwstawiając ją demokratycznemu państwu prawa – Autor buduje wyraźnie określony profil polityczno-światopoglądowy adeptów Sztuki Królewskiej. W jakiejś mierze mnie to nie dziwi – Szmidt bowiem podaje w swoim biogramie, iż jest z niego „Konserwatysta i Monarchista, dążący do odzyskania Rzeczypospolitej, jako państwa etyki Cywilizacji Łacińskiej, będącego zaprzeczeniem "państwa prawa". Katolik, uczestnik Konfederacji Spiskiej. Mandatariusz PPN Polskiej Partii Niepodległościowej”.  Nie mam nic przeciwko wyrazistym poglądom politycznym. Sam mam określone sympatie i antypatie, acz nigdy nie należałem do żadnej partii ani ugrupowania powiązanego z polityką. Problem jednak w tym, że moje przekonania polityczne nie są ani przekonaniami politycznymi mojej Loży, ani tym bardziej wolnomularstwa. Loże bowiem nie są ciałami politycznymi, a prace w Lożach z zasady nie są alternatywą dla obywatelskiego zaangażowania w działania polityczne i społeczne. Z tekstu Szmidta wynika, że postrzega on wolnomularstwo jako przez pryzmat własnych preferencji polityczno-filozoficznych.

Konstytucje Andersona w art. 2 mówią wyraźnie:
„wolnomularz jest spokojnym poddanym Władz cywilnych, gdziekolwiek by nie mieszkał czy pracował. Nie bierze nigdy udziału w spiskach i sprzysiężeniach, które mogłyby godzić w pokój i dobro narodu. Jest posłuszny niższym władzom administracyjnym. Ponieważ wojna, rozlew krwi i zamieszki zawsze szkodziły Wolnomularstwu, dawni Królowie i Książęta tym bardziej byli skorzy do popierania ludzi przynależących do Wolnomularstwa z racji na ich spokojne usposobienie i wierność. Tak więc Bracia odpowiadają czynami swoim przeciwnikom i sprawiają, że z każdym dniem wzrasta honor Bractwa, które zawsze kwitnie w czasie pokoju. Dlatego też, gdyby zdarzyło się Bratu zbuntować przeciwko Państwu, nie powinien on być wspierany w tym swoim buncie. Niemniej jednak można by mu współczuć jako nieszczęśliwemu człowiekowi : I pomimo że wierne Bractwo powinno potępić jego bunt i nie dawać na przyszłość powodów do nieufności czy zazdrości politycznej Rządowi, to jeżeli nie zostałby uznany winnym żadnego innego przestępstwa, nie mógłby zostać wykluczony z Loży i jego stosunki z nią nie mogłyby zostać anulowane”.

Ponadto w art. 1 czytamy: „obecnie, kiedy każdy ma prawo do własnych poglądów, bardziej wskazane jest nakłanianie do przestrzegania Religii, co do której wszyscy ludzie są zgodni. Polega ona na tym, aby być dobrym, szczerym, skromnym i honorowym, niezależnie od tego, jak się człowiek nazywa i jakie jest jego wyznanie. Wynika stąd, że Wolnomularstwo jest ośrodkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą”.

Siłą wolnomularstwa jest tedy praca nad budowaniem więzi między osobami o rozmaitych poglądach, także politycznych. A przestrzenią integrującą siostry i braci są ideały etyczne połączone z chęcią rozwijania się – intelektualnego, moralnego i emocjonalnego. Sądzę zatem, że wolnomularzami, także narodowymi, mogą być osoby różnie oceniające rewolucję francuską, odmiennie zapatrujące się na sytuację polityczną kraju, w rozmaity sposób zaangażowane społecznie i obywatelsko. Zawsze jednak wierne idei równości, braterstwa, wolności, wierności , honoru, szczerości solidarności międzyludzkiej. Praca nad etycznym, intelektualnym i emocjonalnym rozwojem prowadzona w Lożach kształtować ma dojrzałych ludzi, co przekłada się na ich sposób działania „w świecie”. Niech przykładem będzie tuLoża „Kopernik”, której bracia aktywnie angażowali się w budowanie społecznegoładu opartego na wymienionych przeze mnie ideałach.

Mam także problem ze stwierdzeniem Szmidta, iż wolnomularstwo narodowe ma charakter „wręcz nacjonalistyczny”. Sądzę, że powinniśmy być w tym przypadku czuli na zmiany, jakim podlega język. Podkreślał to Józef Maria Bocheński w posłowiu do swoich Szkiców o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim. Zaznaczył, że nacjonalizm oznaczał dawniej to, co dziś oznacza patriotyzm. Zaś to, co dziś rozumiemy przez nacjonalizm, łączono dawniej z szowinizmem i rasizmem. Trzeba by pytać językoznawców, jak przekształcały się sensy tych słów. Niemniej wypowiedź Bocheńskiego obliguje, by być ostrożnym. Wolnomularstwo niewątpliwie było i jest nastawione patriotycznie, ale – już współcześnie – nie jest to chyba patriotyzm nacjonalistyczny, jak chce Szmidt. Zresztą sam autor stawia pod znakiem zapytania ów nacjonalistyczny wymiar patriotyzmu pisząc, że bracia w lożach mieli różnorodne etniczne pochodzenie. Zastanawiam się tylko, czy sformułowanie, iż „wszystkie te grupy narodowościowe i etniczne, zjednoczone Pracą w Lożach, występowały zawsze w interesie Rzeczypospolitej Polskiej” znów nie dokonuje zbytniej polityzacji prac wolnomularskich. Pamiętam przy tym także, że masonem był choćby Stanisław Szczęsny Potocki, marszałek konfederacji targowickiej.


Za Szmidtem mógłbym zawołać – Polacy – i Polki, jako że jestem wolnomularzem liberalnym – do Lóż. Ale nie dlatego że jesteście zmęczeni polityką czy niechętni „państwu prawa”. Ale dlatego że praca nad sobą – moralna, intelektualna i emocjonalna – jest wartością samą w sobie. Tak samo jak budowanie związków przyjaźni „między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą”. 

MASOŃSKIE WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, BRATERSTWO!

„Płomienista gwiazda, której światło jaśnieje nad naszym Zakonem (…) pozwoli nam dojrzeć błyszczącą w jej jasności wieczystą dewizę, jaką daliśmy Republice i światu: Wolność, Równość, Braterstwo!”


W kontekście aktualnych wydarzeń społecznych, myślę ostatnio o tych słowach szczególnie intensywnie. I odkrywam w nich mądrość, przesłanianą do tej pory poczuciem oczywistości.
Oczywiste było dla mnie, że wolność, równość i braterstwo mają dla mnie olbrzymią wagę. Są wartościami upragnionymi i ideałami wskazującymi drogę. Powtarzam je często, zawsze wypowiadając jednym tchem. To powoduje, że współbrzmią w moich uszach i jakoś razem współgrają w sercu. I właśnie to współbrzmienie, współgranie jest tak naturalne, że nie zwraca się na nie uwagi. Dotarło do mnie, że powinno być odwrotnie – trzeba nad tym współbrzmieniem zastanowić się szczególnie mocno.

Powiedzmy to sobie uczciwie – wolność i równość nie są wartościami, które łatwo się dopełniają. Być może więcej prawdy jest w stwierdzeniu, że są to wartości opozycyjne. Im bardziej stawiamy na jednostkową wolność, tym więcej otrzymujemy nierówności: ekonomicznych, edukacyjnych, związanych z możliwościami dostępu do kultury, służby zdrowia etc. Startujemy do życia z nierównych pozycji – rodzimy się w innym środowisku, inaczej uposażeni biologicznie, inaczej wybieramy. Im bardziej stawiamy na równość, tym bardziej godzimy się z ograniczeniami naszej wolności. Nie bolą nas mechanizmy wspierania osób upośledzonych ekonomicznie, społecznie czy kulturowo. Nie fetyszyzujemy własnej wolności słowa. Dla „wolnościowców” satysfakcjonująca jest równość rozumiana jako wolność negatywna, czyli wolność od ingerencji w życie prywatne czy nadmiernego obciążenia ze strony władzy. Dla „równościowców” satysfakcjonująca jest równość jako połączenie równości statusu społecznego, (względnej) równości ekonomicznej i „wolności do” – udziału w polityce, zgromadzeniach, reprezentowania, czyli faktycznego sprawowania władzy. Jeśli „wolnościowcy” mają skłonność do elitaryzmu, to „równościowcy” do twardego egalitaryzmu.  Pierwszych nie bolą hierarchie, niekiedy sztywne. Drudzy postrzegają hierarchiczną klasowość jako zjawisko negatywne, przesłaniające fundamentalną równość wszystkich ludzi. Pierwsi pojmą braterstwo jako więzi łączą ludzi określonego stanu. Drudzy będą uważać, że braterstwo może istnieć tylko w perspektywie globalnej, jako zobowiązanie ludzi względem siebie.

Wolnomularska dewiza Wolność, Równość, Braterstwo! kieruje się szczególną logiką. Tak jak ją czuję, nie ma tu mowy o tym, by wolność była ważniejsza od równości lub równość ważniejsza od wolności. Muszą one współistnieć, po to, by wytworzyło się prawdziwe braterstwo. Masońska szkoła ociosywania kamienia posługuje się tedy paradoksami. Wolnomularz przechodzi hierarchiczną drogę inicjacyjną, choć od początku wszyscy bracia i siostry są równi. Masoneria jest zakonem elitarnym, ale służy wartościom egalitarnym, doskonaląc społeczeństwo poprzez pracę nad sobą każdego z wolnych mularzy. Wolnomularz wie, że braterstwo to łańcuch złożony ze skończonej liczby ogniw, ale pracuje nad tym, bo wydłużać go w nieskończoność. Ale wie także, że łańcuch będzie słaby, jeśli nie będzie dbał o siebie jako ogniwo braterskiego łańcucha. Mason ma być wolny, ale z tego powodu nie powinien czuć się lepszy. Jego wolność to zadanie – widziane w perspektywie świata jako loży.

Polską targają obecnie niepokoje. Zmiana, jaka dokonywała się w Polsce po 1989 r., prowadzona była zasadniczo w przekonaniu, że ważniejsza jest wolność niż równość, a jednostka niż masa (tak sformułował program liberalizmu Dariusz Filar, i w takim kierunku – inspirowanym Friedrichem von Hayekiem, Ronaldem Reaganem i Margaret Thatcher toczyły się losy polskiej transformacji). Szybko obnażyło to nierówność, których eskalacja powoduje poczucie krzywdy, bezsilności, zagubienia.

Jakąś formą remedium na te niepokoje jest masońska dewiza, podług której buduje się braterstwo poprzez szukanie konsensu między wolnością a równością. Myślę, że w toku dziejów różne prądy masońskie ulegały pokusie stawiania na elitarność lub egalitarność, hierarchiczność bądź równość, „wolnościowość” bądź „równościowość”. Być może czas spojrzeć na naszą dewizę z innej perspektywy, zadać sobie pytania o to, na czym dziś polega w życiu wolnomularza współistnienie wolności i równości. A więc jak budować i nieść braterstwo w świecie, w którym braterstwo obito i okaleczono, wprowadzając  naszą codzienność agresję, poróżnienie, kulturową wojnę.







MASONI, UCHODŹCY I SPISEK

ZDJĘCIE ZA https://aszera.wordpress.com/2015/09/24/spisek-uchodzczy/


Kryzys humanitarny związany z napływem uchodźców ożywił pogląd, że wolnomularstwo walczy z chrześcijańską Europą. Po wiekach nieudanych walk aktualnie pracuje nad tym, żeby dokonać islamizacji kontynentu.
W Internecie spotkałem się już z pytaniami o to, jakie stanowisko wobec uchodźców prezentuje wolnomularstwo? (Niekiedy zadawane z dobroci serca, niekiedy odwrotnie). Spotkałem się także z krytyką i nazwaniem bezprawnym gromadzenia rzeczy przez masonów, które przekazane zostały organizacjom pomagającym migrantom.

W gruncie rzeczy nic nowego – stare uprzedzenia wykorzystane w aktualnej sytuacji. Niekiedy próba złapania wolnomularzy na jakimś nieostrożnym słowie (a nuż wysypie się sprawa spisku?).
Poza stereotypami znanymi od stuleci zapomina się o tym, że nie istnieje jedna masoneria, choć istnieją jednoczące nas ideały. Pomija się, że  świecie działają poszczególni wolnomularze, a loże – z zasady – są apolityczne. Choćby apel masonów Europy w sprawie uchodźców – jest przypomnieniem fundamentalnych  wartości tworzących kościec naszej kultury – jeśli tak ma wyglądać spisek (a więc tajne porozumienie szeregu osób w celu zrealizowania konkretnego celu) to znaczy, że kiepsko władam językiem polskim. Współbrzmi on zresztą z głosem papieża Franciszka, który w encyklice Laudato Si! jasno mówi o tym, że wszyscy ludzie tworzą jedną rodzinę i pokazuje, że problemy znacznej części globu zależą od polityki i działań gospodarczych państw Zachodnich, co pozwala mu w ramach odpowiedzialności i braterstwa apelować o pomoc i braterstwo w konkretnej kryzysowej sytuacji związanej z migrantami.

Jako wolnomularz liberalny, wierzący chrześcijanin, dyskryminowana mniejszość (gej, ale także osoba „przy kości”) chciałbym podzielić się kilkoma refleksjami, związanymi z tematem uchodźców, masonerii i spisku.

Tym, co głęboko fascynuje mnie w wolnomularstwie, jest jego przekaz ideowy i metoda pracy nad sobą poprzez symbole. Jako filozofa uderza mnie fakt, że masoneria rodziła się w Wielkiej Brytanii w tym samym okresie, w którym kształtował się liberalizm filozoficzny (na bok odkładam tutaj dyskusję nad starszymi, niekiedy mitycznymi początkami wolnomularstwa). Były to czasy, gdy Wielka Brytania spływała krwią przelewaną w bratobójczych wojnach religijnych. „Do dziś – pisze Ireneusz Krzemiński – w starym Oksfordzie przybysz z Polski może być zaskoczony licznymi pomnikami, które zdobią sąsiadujące ze sobą place czy skrzyżowania ulic, upamiętniając tu setkę, tam dwie setki ofiar bądź jednej bądź drugiej strony bratobójczych walk między katolikami i protestantami”. Loża wolnomularska, która jest symbolicznym odbiciem świata, stanowić miała miejsce spotkania społecznie zwaśnionych stron. Nie po to, by dalej ze sobą walczyli, ale – by dostrzegając w sobie braci – mogli zacząć rozmawiać i walkę zamienić na wspólne budowanie siebie. A w konsekwencji świata wokół siebie (im lepszy człowiek, tym lepsze staje się otoczenie). Zgadzam się, że
„Metoda Wolnomularstwa polega zasadniczo na słuchaniu - słuchaniu w celu kształtowania samego siebie, swojej własnej myśli.
Chodzi o słuchanie każdego, kto wypowiada się w swoim imieniu, cokolwiek by nie powiedział, bez wzgardzania ani odrzucania tego, co mówi, zanim tego nie przemyślę, o zważenie, co mogę z tego wynieść dla siebie i, kiedy nie zgadzam się co do faktów, mogę sprostować, kiedy przyjdzie moja kolej zabrać głos, ale nie jest dozwolone polemizowanie dla samej przyjemności podnoszenia sprzeczności. Chodzi o to, żeby myśl każdego żywiła się myślą innych i, oczywiście, nigdy nie wyciągamy wniosków ostatecznych, ponieważ uważamy, że każda myśl, każda idea może podlegać ewolucji, modyfikacji i doskonaleniu.
Nikt nie posiada całej prawdy i poświęcamy dużo czasu na próby jej zdefiniowania.
Każdy może przynieść coś - chociażby było to niewiele - innym, a godność każdego zasadza się w jego woli postępu.
Żadne słowo nie ma w loży większej wagi niż słowo któregokolwiek z nas, a słowo uczonego, starca, młodzieńca, właściciela waży tyle, ile słowo związkowca, polityka, profesora czy studenta. Oczywiście, nie chodzi tutaj o informacje o charakterze technicznym, ponieważ każdy, w zakresie swoich kompetencji, oświeca myśl innych, ale nie nadaje to szczególnej ważności jego wypowiedziom.
Podkreślamy z naciskiem, że chcemy być najpierw « słuchaczami », a dopiero potem aktywnymi „mówcami”.
Wolnomularstwo ma charakter « progresywny », co znaczy, że postępujemy stopniowo, szczeblami. Tak jak wchodzi się po schodach używając stopni, tak samo my postępujemy drogą stopniowego uczenia się, ponieważ uważamy, że nie da się ogarnąć zbyt wiele jednocześnie i że ryzykuje ten, kto chce zdziałać za wiele naraz. Dlatego pragniemy pozostać wiecznymi „uczniami”. I chodzi tutaj nie tyle o gromadzenie wiedzy, ile o „proces uczenia”, umiejętność słuchania i umiejętności przekazywania”.

Arcyważne wydaje mi się przekonanie, że nikt nie posiada pełnej prawdy. Oznacza to, że rysem duchowości masona jest zdrowy sceptycyzm i skromność. Oznacza to, że nasza postawa wobec świata nie może być dogmatyczna, oparta tylko na wierze w nieomylność jakichś autorytetów, stronnictw. Oznacza to także, że każdy z nas winien być skromny, a więc otwarty na cudze perspektywy, stosowane argumenty. Elementem duchowości masona jest dla mnie przekonanie, że im więcej stanowisk się pozna, tym lepszy i bliższy nieuchwytnej Prawdzie konsens będzie możliwy do zbudowania. Łączy się to z wysiłkiem własnej pracy – wolnomularz zobowiązany jest drogi poprzez własne doświadczenie, nauki czy sztuki, by nie zadowalać się zbyt szybkimi i zbyt łatwymi odpowiedziami. Pomaga w tym, oczywiście, wspólnota Sióstr i Braci. Jako że zawsze ogranicza nas czas, zdobyte wykształcenie, własne możliwości intelektualne – różnorodność Braci i Sióstr jest źródłem pluralistycznych dysput i poszerzania spojrzenia na świat.

Rzekłbym, że zdrowo działająca masoneria realizuje postulat Ralpha Waldo Emersona i Friedricha Nietzschego: nie opłakiwać przeszłości, nie podglądać przyszłości, tylko żyć teraźniejszością twórczą ją budując. W końcu przyszłość będzie taka, jakie jej warunki zbudujemy hic et nunc. Jako mason na swoją teraźniejszość staram się patrzeć przez pryzmat dwóch ideałów: braterstwa (pociąga za sobą wolność i równość ludzi) i adagium ordo ex Chao. Jako wolnomularz wiem, że świat jest chaosem. Wiem także, że nigdy nie było epoki, w której świat by doskonale harmonijny, nie ma więc we mnie nostalgii do odbudowy dawnego ładu. Ufam też Emersonowi, który pisał, że „nie jesteśmy przecież dziećmi ani kalekami w jakimś chronionym miejscu, ani też tchórzami w ucieczce przed rewolucją, lecz przewodnikami, wybawcami i dobrodziejami – posłusznymi wysiłkowi Wszechmocnego w ataku na Chaos i Ciemność”.
Mason – jako osoba wolna, świadoma, otwarta na dialog, którego uczy się w Loży, szukająca porozumienia i nonkonformistyczna, pogodzona z pluralistycznym charakterem świata w którym żyje, próbuje wykuwać porządek konsensu, który sprawi, że będziemy żyć ze sobą jak siostry i bracia. Jest to niemożliwe bez wiary w pokój. Masoneria tedy stanowi sposób wychowywania dla pokoju. Jak ujął to James Anderson: „Mularz […] nigdy nie angażuje się w spiski i konspiracje przeciwko pokojowi i dobrobytowi narodu […]. Ponieważ Mularze zawsze krzywdzeni byli przez wojnę, rozlew krwi i zaburzenia, dawni królowie i książęta skłonni byli popierać owych rzemieślników dla ich pokojowej postawy i lojalności” (Konstytucje, art. 2). Pokój i braterstwo są możliwe dzięki ładowi moralnemu, który staramy się odkrywać i wprowadzać w naszą codzienność. Łączące nas prawo moralne – związane z kondycją człowieka – ma charakter uniwersalny w tym sensie, że nie zostało wyłożone i skodyfikowane raz na zawsze w żadnej doktrynie zawartej w ludzkich pismach. Masoneria nie jest zatem religią. Ale szanuje religie. Br.’. Dawid Steinkeller z GLCS pięknie pisał, że w kufrze na pulpicie Czcigodnego Mistrza wyłożone są święte księgo trzech religii monoteistycznych (a więc także Koran!) i biała księga filozofów.

Zarzuty, że masoneria chce zniszczyć chrześcijańską (a dokładniej katolicką) Europę pojawiły się dość wcześnie. Musimy jednak pamiętać, czego dotyczyły.
Loże, jako miejsca ekumenicznych spotkań, jako kuźnia dialogu i wiary w moralność jako przestrzeń międzyludzkich norm i wartości była zaprzeczeniem przekonania, że państwo winno być teokratyczne, podporządkowane jednej doktrynie religijnej i związanej z nią moralności. Odsyłam do Syllabusa Błędów Piusa IX, który – jak sądzę – rzuci światło na moje słowa. Sam jestem przekonany, że wolnomularstwo ma jednego wroga – fundamentalizm. Co ciekawe, strategia walki fundamentalizmu z masonerią jest próba pokazania, że to wolnomularze są zagrożeniem, spiskowcami, najeźdźcami, destruktorami.

Wracając do uchodźców.
Grzegorz Iniewicz pisze w jednym ze swoich artykułów, że sytuację osób LGB można widzieć podobnie do sytuacji migrantów. O ile jednak migranci przybywają w nowe miejsce ze swoją tożsamością i muszą konfrontować się z zespołem obcych dla siebie norm, o tyle osoby LGB najpierw nabywają stereotypowe role społeczne, żeby następnie próbować się z nich uwolnić, by stać się sobą. Obie sytuacje generują jednak czynniki stresu i skutecznie zakłócają spokojne funkcjonowanie. Jakby na potwierdzenie tych słów – w ramach protestów antyimigracyjnych łączono na plakatach wypowiedzi homofobiczne z antyislamskimi. Być może podobieństwa te spowodowały, że fala nienawiści przelewająca się przez Polskę dotykała i dotyka mnie osobiście. Zaangażowałem się zresztą w sprzeciw wobec mowy nienawiści, co dla wielu osób oznaczało, że chcę islamizować Europę i nie widzę żadnych zagrożeń.
Jest to absolutną nieprawdą. Sądzę jednak, że nie rozwiążemy problemów bez elementarnego szacunku do innych ludzi. Sądzę, że przeszkodą w rozwiązywaniu problemów nie jest braterska pomoc głodnym, topiącym się, konającym z wycieńczenia. Twierdzę też, że w rozwiązaniu problemów nie pomogą memy, nierzetelne artykuły i zmyślone relacje kolportowane w Internecie. Mason na początku swej drogi napotyka symbol Koguta – czyjność, autokrytycyzmu, dystansu. Kogut to idealny przewodnik w świecie, który ze względnego porządku znowu staje się chaosem. Postawa, której uczy symbol Koguta, tworzy warunki do rzeczowej dyskusji, której elementem jest otwartość na wszelkie relewantne argumenty.
Rozumiem, że dla osób, które rozstrzygnęły jak jest chęć dyskutowania może pachnieć spiskiem. Mniej się jednak boję takich „spisków”, niż dogmatycznego urządzania świata według jednej wizji.  



"LAICKOŚĆ WCZORAJ, DZIŚ, NA ZAWSZE"

Laickość i neutralność światopoglądowa państwa jest jedną z idei zapisanych w naszej Konstytucji. Jest jednak także ideą martwą - łamie ją praktyka polityczna karaju, pod znakiem zapytania stawiają ją zapisy konkordatu. Jednak - co, w moim odczuciu, najważniejsze - jest notorycznie deformowana w dyskursie publicznym. Mówiac inaczej, z laickości zrobiono straszaka, podkładając pod nią groźne oblicze marksistowskiej walki z religią.
Oburzałem się na łączenie zmian kulturowych z nazizmem, protestowałem, gdy prof. Tadeusz Guz czynił odpowiedzialnym za stan współczesnej kultury - jego zdaniem cywilizacji śmierci - Marcina Lutra i protestantyzm, z których brać się miała ideologia nazistowska i jej następczyni, ideologia gender. Problem jest jednak głębszy. O "szatańskim" obliczu nowoczesności, więc także oświecenia, pisał w Pamięci i Tożsamości Jan Paweł II, za domniemane zło współczesności czyniąc odpowiedzialnym Kartezjusza i antropocentryczny zwrot w refleksji nad światem (ten wątek pism papieża wymaga gruntownej krytyki).

Na francuskich stronach Droit Humain znalazłem ciekawy tekst dotyczący laickości podpisany przez Jaka Samouelian oraz Yvette Ramon. Jego fragmenty zamieszcza w bardzo roboczym, robionym ad hoc przekładzie (wyróżnienia w tekście - moje):

Laickość wczoraj, dzisiaj i jutro. Laickość na zawsze


„Z szacunkiem odnosząc się do laickości i do wszelkich przekonań dotyczących wieczności bądź braku wieczności życia duchowego, jego członkowie szukają przede wszystkim sposobów, by na ziemi i pośród ludzi realizować maximum rozwoju moralnego, intelektualnego i duchowego, ten podstawowy warunek szczęścia możliwego do osiągnięcia  przez każdą jednostkę w ludzkości zorganizowanej wokół idei braterstwa”.


Współcześnie laickość jawi się jako idea przestarzała, przekroczona w  ruchu dekonstrukcji ponowoczesności i odnowienia wiary, która leży w gestii każdego jako wynik jego wędrówek i lektur.
Danielle Hervieu-Léger  czy Jean-Louis Schlegel z zadowoleniem przyjęli odrodzenie religii w jej nowych formach, zwanych „nowymi ruchami religijnymi” (NRR), które często mają charakter sekciarski. Dla wielu socjologów religii, a także dla niektórych polityków, potrzeba laicyzacji „nowoczesnej”, „otwartej”, „pozytywnej”.
Naprzeciw nich znajdują się tacy intelektualiści, jak  Henri Pena-Ruiz, który przypomniał, co powiedzieli Condorcet czy Jaurès: laickość jest jedynym sposobem przestrzegania i poszanowania [faire respecter] równości. Równości między obywatelami, równości między mężczyznami i kobietami.
Wolnomularze obediencji Droit Humain uznają tę analizę, przywołując stwierdzenie Régis Debray:
„Laickość nie jest formą duchowości jedną z wielu, jest tym, co sprawia, że różne duchowości mogą współistnieć, dlatego że to, co powszechne w prawie dla wszystkich ludzi powinno mieć pierwszeństwo wobec tego, co ich od siebie odróżnia”.


Jak zatem zdefiniować to pojęcie?
Laickość jest zasadą życia, prawa politycznego, sposobem życia w społeczeństwie, które zmierza do zaprowadzenia równowagi, wolności, szacunku względem wszystkich grup społecznych.
Laickość opiera się na przekonaniu, że człowieka należy ujmować w jego niepowtarzalności.


Laickość wynika z połączenia wielu czynników:
wolności sumienia, która wyklucza wszelki przymus wywierany na umysły […];
równość wszystkich opcji duchowych, religii, które traktowane są jednakowo, bez faworyzowania którejkolwiek pod jakimkolwiek pretekstem, w tym kompromisu między kulturą a tradycją;
braterstwa, spajającego różne grupy społeczne, dzięki któremu dialog staje się możliwy i konstruktywny tak długo, jak dotyczy obywateli, a nie wierzących i nie-wierzących […];
Dla jasnego stosowania zasady laickości prawo powszechne musi zdefiniować oddzielność sfery publicznej i sfery prywatnej, by nie faworyzować partykularyzmów, religijnych, kulturowych czy opisywanych innymi terminami; jeśli prawo do różnicy jest czymś fundamentalnym, nie można tolerować zróżnicowania prawa.


Odróżnienie „publicznego” od „prywatnego” powinno być jasno określone:
- publiczne jest wszystko to, co dotyczy ogółu ludzi, co łączy/splata społecznie, prawnie, ekonomicznie, politycznie, to znaczy wszystko to, co dotyczy wspólnych interesów;
- prywatnym jest to, co dotyczy przekonań, wierzeń, praktyk kultowych i kulturowych, stylu życia osobistego.
[Laickość] jest przeznaczona dla wszystkich, bez wyjątku, jest nośnikiem wolności, równości, powszechności, pokoju, jest tym, co uprzywilejowuje potrzebny dialog między państwem [nation] a światem, jest, jak to ujął Michel Serres, „skrzyżowaniem naszych wzajemnych zależności”. 

Wrzucam także plik do biblioteki polskiej strony Droit Humain, gdzie znaleźć można ciekawą analizę Jak pogodzić laickość państwa z nauką religii w szkole? 

OŚWIECENIE: MIĘDZY KANTEM A ANDERSONEM

Czy macie Państwo jakiś tekst, który nie chce Was opuścić? Żyje w pamięci, narzuca się w chwilach reflesji, przypomina w momencie wątpliwości, łasi, by czytać go ciągle od nowa?
Mam takich tekstów kilka. Wśród nich jest zgrabny szkic Immanuela Kanta Odpowiedź na pytanie: Czym jest Oświecenie?

Rozważania Kanta wytrzymały, moim zdaniem, próbę czasu. Wytrzymały także słuszną krytykę niebezpieczeństw, jakie wpisane są w projekt oświeceniowy, a o których pisali choćby Teodor Adorno i Max Horkheimer. 
Jest tak zapewne dlatego że Oświecenie jest w tym tekście przede wszystkim sprawą świadomości i postawy indywidualnego człowieka, a nie kwestią polityki czy społecznej inżynierii. To, co społeczne i to, co polityczne wynikać może (powinno?) z działań dojrzałych, "nawróconych" (biblijna metanoia to przecież zmiana sposobu myślenia!) jednostek. Przemiana ta nie powinna być jednak przymusowym działaniem prokurowanym przez absolutystyczne panowanie społecznych i politycznych mechanizmów.

Czym jest dla Kanta Oświecenie?

"Oświeceniem - pisze Kant - nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej jest nie brak rozumu, lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa. Sapere aude! Miej odwagę posługiwać się swym własnym rozumem ? tak oto brzmi hasło oświecenia.
Oświecenie oznacza tu zatem stan samodzielności intelektualnej i moralnej autonomii, jako odrzucenie przekonania o tym, że potrzebujemy autorytetów kierujących naszym myśleniem i działaniem. Kant wie, że niesamodzielność czy niepełnoletność jest stanem wygodnym - zwalania człowieka z odpowiedzialności, eliminuje rozterki, pozwala na przyjemną bezczynność. 

"To bardzo wygodne być niepełnoletnim. - pisze - Jeśli posiadam książkę, która zastępuje mi rozum, opiekuna duchownego, który zamiast mnie posiada sumienie, lekarza, który zamiast mnie ustala moją dietę itd., itd. ? nie muszę sam o nic się troszczyć. Nie potrzebuję myśleć, jeśli tylko mogę za wszystko zapłacić; inni już zamiast mnie zajmą się tą kłopotliwą sprawą. 
Wygoda jest jednak konsekwencją zniewolenia, zgodą na to, by narzucano nam arbitralne granice, by dogmaty i formułki stawały się algorytmami, podług których myślimy i działamy.
Dlatego opowiedzenie się za Oświeceniem jest aktem opowiedzenia się za wolnością. 
"Do wejścia na drogę oświecenia - uczy Kant - nie potrzeba niczego prócz wolności: i to wolności najnieszkodliwszej spośród wszystkiego, co można nazwać wolnością, mianowicie wolności czynienia wszechstronnego, publicznego użytku ze swego rozumu. (...) Wszędzie wiec mamy do czynienia z ograniczeniami wolności. Które jednak z nich są przeszkoda dla oświecenia i tylko taki użytek może doprowadzić do urzeczywistnienia się oświecenia wśród ludzi (…).  

***
W kontekście powyższych stwierdzeń szokować może to, co Kant pisze w innym miejscu tego tekstu. Mianowicie, odróżniając od siebie publiczne użycie rozumu od prywatnego użycia rozumu Kant przyznaje, że w tym drugim przypadku istnieć mogą stanowione społecznie granice i że nie jest to przeszkoda dla postępu Oświecenia. 

"Użytkiem prywatnym natomiast nazywam taki jego użytek, jaki wolno zeń

czynić człowiekowi na powierzonym mu publicznym stanowisku czy urzędzie. Rzecz ma się tak, że w pewnych sprawach zahaczających o interesy społeczności konieczny jest pewien mechanizm, przy którym wystarczy, by niektóre człony tej społeczności zachowywały się choćby tylko pasywnie, aby rząd mógł, przez stworzoną w ten sposób sztuczną jedność, skierować je ku celom publicznym albo przynajmniej powstrzymać od zniszczenia tych celów. W tych sprawach jakieś zastanawianie
się jest oczywiście niedozwolone; trzeba słuchać. O ile jednak jakaś część tej maszyny uważa siebie za człon wspólnoty, a nawet za człon wspólnoty światowej, to jednostka taka, o ile w charakterze uczonego zwraca się za pośrednictwem swoich pism do publiczności w właściwym tego słowa rozumieniu, ma bez wątpienia prawo do
rozumowania - oczywiście bez narażania na szwank tych interesów, w których realizowaniu bierze udział jako pasywne ogniwo. Byłoby oczywiście rzeczą bardzo szkodliwą, gdyby oficer, któremu przełożony coś polecił, chciał na służbie głośno zastanawiać się nad pożytecznością czy celowością tego rozkazu; obowiązkiem jego jest słuchać. Nie można mu jednak - i to całkiem słusznie - zabronić, by jako uczony
nie pisał o błędach w dziedzinie służby wojskowej i uwagi swe przedkładał publiczności do oceny. Obywatel nie może odmówić płacenia nakładanych nań podatków; złośliwa krytyka podatków - o ile jest się samemu zobowiązanym do ich płacenia - mogłaby nawet jako skandal (mogący wywołać powszechną odmowę płacenia podatków)
podlegać karze. Ale ten sam obywatel nie narusza w niczym obowiązków obywatelskich, kiedy jako uczony publicznie wyraża swoje zdanie o niestosowności czy niesprawiedliwości takich podatków. Podobnie zobowiązany jest duchowny uczyć swoich uczniów katechizmu i wygłaszać wiernym kazania zgodnie z symbolami wiary
kościoła, któremu służy; na tych warunkach bowiem został przyjęty. Jako uczony jednak ma on zupełną swobodę, a nawet powołany jest do tego, by wszystkie swoje dokładnie przemyślane i dobrymi chęciami ożywione myśli o błędach w tych symbolach oraz swoje propozycje naprawy instytucji religijnych i kościelnych zakomunikować publiczności. Nie ma w tym nic takiego, co można by uważać za niezgodne z jego sumieniem. To bowiem, o czym naucza z racji swego urzędu jak pełnomocnik kościoła, określa on sam jako rzecz, w stosunku do której nie posiada wolności nauczania według własnego widzimisię, bo na swój urząd przyjęty został po to, by wykładać zgodnie z przepisami i w cudzym imieniu. Będzie on mówił: kościół nasz naucza
tak a tak i takie są dowody, którymi się posługuje; następnie ukaże on gminie swej wszystkie praktyczne korzyści, płynące z tez, których sam nie podpisałby może z pełnym przekonaniem, ale do których wyłożenia mógł się jednak zobowiązać, jako że nie jest rzeczą zupełnie niemożliwą, by w tezach tych zawarta była jednak prawda, a w każdym razie nie ma w nich nic takiego, co byłoby sprzeczne z wewnętrznym poczuciem religijnym. Gdyby bowiem sądził, że tezy te sprzeczność taką w sobie zawierają, nie mógłby z czystym sumieniem zajmować swego urzędu; musiałby zeń zrezygnować. Użytek, jaki sprawujący swój urząd duszpasterz czyni wobec wiernych ze swego rozumu, jest użytkiem tylko prywatnym, gmina bowiem jest zawsze zgromadzeniem domowym, choćby bardzo dużym, i w odniesieniu do takiego zgromadzenia nie posiada on jako kapłan i nie może posiadać wolności nauczania, gdyż w danym wypadku wykonuje tylko obce zlecenie.
 ***
Czy takie postawienie sprawy nie jest wyrazem służalczości względem państwa czy instytucji społecznych? Czy nie stoi w sprzeczności z ideą Oświecenia? Czy nie powoduje, że wolność i samodzielność myślenia staje się tylko mało znaczącym dodatkiem od obywatelskiego posłuszeństwa?
Przyznam szczerze, że te i podobne pytania nurtują mnie od dawna.
Odpowiedź na nie jest pewnie kwestią optyki.
Ostatnimi czasy tekścik Kanta dopada mnie przy okazji studiowania pracy Tadeusza Cegielskiego o Konstytucjach Andersona

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że wolnomularstwo powstaje jako element dojrzałego Oświecenia angielskiego. Twórcy Wielkiej Loży należeli do środowiska New Science, należeli bądź mieli związki ze środowiskiem Królewskiego Towarzystwa Naukowego, byli zatem zaangażowani w budowanie nowego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Samodzielność intelektualna i autonomia moralna stanowiły dla nich wartości, o które należy zabiegać. Aspekt moralnego i intelektualnego doskonalenia, rozpoznawania swoich granic i przekraczania ich jest zresztą do dziś konstytutywnym elementem wolnomularskiej pracy nad "ociosywaniem kamienia", jakim jest każdy z nas.
Bez wahania można rzec, że Kantowskie poglądy na Oświecenie są zgodne z najgłębszymi przekonaniami wolnomularskimi. Czy tak samo jest z zapatrywaniami Kanta na domenę "prywatnego użycia rozumu"?
O dziwo - tak. Odwołam się tutaj do dwóch fragmentów z Konstytucji Andersona, które po latach zawirowań stanowią dzisiaj "biblię masonerii".
.1. DOTYCZY BOGA I RELIGII

Wolnomularz powinien, z tytułu swojej przynależności, przestrzegać Prawo Moralne i jeżeli dobrze rozumie zasady Sztuki nie będzie nigdy bezmyślnym ateistą ani libertynem nie uznającym żadnej religii. W dawnych czasach Wolnomularze we wszystkich Krajach musieli praktykować Religię ich kraju czy narodu, jakakolwiek by ona nie była; obecnie, kiedy każdy ma prawo do własnych poglądów, bardziej wskazane jest nakłanianie do przestrzegania Religii, co do której wszyscy ludzie są zgodni. Polega ona na tym, aby być dobrym, szczerym, skromnym i honorowym, niezależnie od tego, jak się człowiek nazywa i jakie jest jego wyznanie. Wynika stąd, że Wolnomularstwo jest ośrodkiem zjednoczenia i sposobem na zawiązywanie szczerych przyjaźni między osobami, które w innych okolicznościach nie mogłyby utrzymywać bliskich stosunków między sobą.

.2. DOTYCZY WŁADZY ADMINISTRACYJNEJ CYWILNEJ, NAJWYŻSZEJ I PODLEGŁEJ

Wolnomularz jest spokojnym poddanym Władz cywilnych, gdziekolwiek by nie mieszkał czy pracował. Nie bierze nigdy udziału w spiskach i sprzysiężeniach, które mogłyby godzić w pokój i dobro narodu. Jest posłuszny niższym władzom administracyjnym. Ponieważ wojna, rozlew krwi i zamieszki zawsze szkodziły Wolnomularstwu, dawni Królowie i Książęta tym bardziej byli skorzy do popierania ludzi przynależących do Wolnomularstwa z racji na ich spokojne usposobienie i wierność. Tak więc Bracia odpowiadają czynami swoim przeciwnikom i sprawiają, że z każdym dniem wzrasta honor Bractwa, które zawsze kwitnie w czasie pokoju. Dlatego też, gdyby zdarzyło się Bratu zbuntować przeciwko Państwu, nie powinien on być wspierany w tym swoim buncie. Niemniej jednak można by mu współczuć jako nieszczęśliwemu człowiekowi : I pomimo że wierne Bractwo powinno potępić jego bunt i nie dawać na przyszłość powodów do nieufności czy zazdrości politycznej Rządowi, to jeżeli nie zostałby uznany winnym żadnego innego przestępstwa, nie mógłby zostać wykluczony z Loży i jego stosunki z nią nie mogłyby zostać anulowane.
  
***
Jakie znaczenie mogły mieć te zapisy?
Idąć za prof. Cegielskim wskaże tu dwie ważne dla wolnomularstwa i Oświecenia idee: tolerancję oraz "latitudarianizm"

Celem artykułu pierwszego jest zbudowanie takiej perspektywy, w ramach której będą mogli spotykać się protestanci z katolikami, Żydami, heterodoksami lub osobami nie podzielającymi żadnej z tych wiar. W kontekście XVIII wieku zastosowany zapis chronić miał wolnomularzy przed agresją zarówno ze strony fundamentalistycznie nastawionych religiantów, jak i fundamentalistycznie nastawionych ateistów; zwracał też uwagę, że pod warstwą symboli właściwych dla danej religijnej denominacji kryje się symbolika znacznie głębsza, pozwalająca na budowę wspólnej, humanistycznej perspektywy. Cegielski podkreśla, że artykuł I nie nakazuje kategorycznie wiary w jakąś religię naturalną, ale że - odsyłając do idei religii jako fundmentalego prawa moralnego (czy tak samo nie twierdzi Kant???) - stara się zbudować machanizm iknluzji: możliwości włączenia i zaangażowania w urzeczywistnianie ideałów humanistycznych wszystkich Anglików, bez względu na to, z której z rywalizujących ze sobą opcji religijnych pochodzą.

Latitudarianizm z kolei to postawa światopoglądowa i praktyka polityczna, której celem jest szukanie kompromisu społecznego, politycznego i religijnego. Wydaje się, że kompromis - jako narzędzie demokratyzacji - ma na celu takie rozładowanie napięć społecznych, które w formie przepisów prawnych godzi racje wielu stron, gwarantując możliwość wszechstronnego praktykowania swojej wolności. Jest wyrazem wiary w republikańskie formy rządów, a także przekonania, że możliwy jest "wieczny pokój" między narodami ustanawiany nie na drodze walki, ale rozumnego (więc także moralnego) działania. Tak rozumianą ideę "wiecznego pokoju" wyłożył Kant w traktacie O wiecznym pokoju.
Jak sądzę właśnie w takim duchu należy interpretować artykuł II Konstytucji Andersona, a także stosowne fragmenty rozważań Kanta na temat Oświecenia. Być może chodzi tu o zwrócenie uwagi na to, że walka wyniszcza, a konspiracja, budząc nieufność władzy, budzi podejrzliwość wobec idei humanistycznych. (O tym, że nieufność i strach mogą skutecznie zniechęcać do pracy na rzecz urzeczywistniania takich ideałów dowodzą choćby kampanie antymasońskie i antyżydowskie - np. Protokoły Mędrców Syjonu -, wdrukowujące w podświadomość zbiorową poczucie zagrożenia, lęku, przekonania o tym, że za demokratyzacją i postawą humanistyczną drzemie chęć przejęcia władzy nad światem i uczynienia z ludzi niewolników). Cegielski podkreśla, że Anderson negatywnie ustosunkowuje się do spisków, nie neguje jednak "wywrotowych idei", które do spisków mogą prowadzić. Podobnie zresztą czyni Kant. Idee te - wpisane w działalność związaną z "publicznym użytkiem rozumu" - mają pełne prawo obywatelstwa w dyskusjach toczonych na forach publicznych. Zostają zatem poddane rozumowej ocenie i w wyniku racjonalnego konsensu mogą mieć przełożenie na porządek prawa. W odniesieniu do Andersona Cegielski zwraca także uwagę, że zapis Konstytucji świadczy o koncentracji na długofalowych celach. Zapis ten świadczyć miał o sojuszu wolnomularstwa z nieokrzepłą na angielskim tronie dynastą hanowerską, aktywizując biernego dotąd monarchę do wytężonej ale spokojnej pracy na rzecz Królestwa. Być może podobne cele miał na oku Kant dostrzegając szansę na zmiany nie w przelewie krwi, ale odpowiedniej motywacji rządzących. 

***
Literackim ucieleśnieniem tych ideałów jest dla mnie Pamiętnik znaleziony w Saragossie. Przedstawiono w nim drogę intelektualnego i moralnego dojrzewania, inicjację w wolność. Elementem konstytutywnym tych zmian były zaś takie wartości jak honor i wierność.

Zapewne niepokoju, jaki wywołuje we mnie napięcie w tekście Kanta, nie uda mi się całkowicie wyrugować.  Być może takie napięcie jest inherentną cechą demokracji. 
Tak czy owak zachęcam, by pochylić się nad tym tekstem. I zapytać, czym dla każdego z nas jest wolność i odwaga myślenia. 

RYTUAŁ - RELIGIA, WIEŚ I SZTUKA KRÓLEWSKA, krótki obrachunek sumienia

W trakcie porannej drogi do kościoła rozmawiałem dziś z mamą o... tataraku. Jakoś przedziwnie dopadła mnie tęsknota za jego rześkim zapachem, wnoszącym do domu nie tylko świeżość, ale także żywioł wody: bezkresu, oczyszczenia, nieśmiertelności, prażywiołu, z którgo wszystko się wyłoniło.
Od tataraku przeszliśmy do maminych opowieści o zdobieniu domów na Zielone Świątki. O porannych wyprawach nad staw po tatarak, o cięciu witek brzozowych, przystrajaniu zielenią ganków i obrazów. O rytalnym wnoszeniu do pozimowych pieleszy odradzającego się życia.

***
W czasie tegorocznego Wielkiego Postu i trwającej Wielkiej Nocy moje myśli często krążą wokół rytów i rytuałów. Dzieje się tak u mnie okresowo, zmuszając do refleksji głębszej i prowadzonej z innej perspektywy. 
Zdaję sobie sprawę, że dla człowieka, który w pełni zinterioryzował nowoczesny indywidualizm, rytuał może wydawać się zbędnym przeżytkiem. Sądzę jednak, że wciąż jest on niezastąpionym narzędziem przekazywania wartości i budowania międzyludzkich więzi. 
Rytuał bowiem kształtuje w człowieku żywe odczucie imponderabiliów, oddziałuje na intelekt poprzez ciało, sprzęga w jedno zmysły, emocje, uczucia, intelekt i intuicję. Gdy nowoczesne indyviduum buduje swoją oddzieloną od świata, duchową przestrzeń, rytuał kształtuje człowieka integralnego.

***
Obie ściezki są kulturowo płodne i potrzebne. Nie sądzę, że nalezy je widzieć w opozycji, raczej jako komplementarne elementy naszego wspólnego świata. Oznacza to jednak tyle, że pielęgnując wszystko, co związane z indywidualizmem, warto tak samo mocno pielęgnować to, co związane z rytuałem. Jaskółki, zwiastujące odrodzenie, szczęśnie już widać. W litewskim rodzimowierstwie, w powrocie do tradycji dziadowskich śpiewów (wzruszyłem się, gdy w ramach głosu w dyskusji na zajęciach z filozofii jeden z moich studentów zaspiewał kawałek takiej pieśni), w rodzącej się świadomości bogactwa kościelnych rytów, choćby w odrodzeniu się dominikańskiego rytu mszy
Cieszy mnie także powrót do źródeł chorału - choćby Mercel Peres intensywnie bada chorał starorzymski i uświadamia nam, że śpiew chrześcijan i muzłumanów wywodzi się z jednego źródła, źydowskiego. I że dziś tego, jak śpiewać rdzenną liturgię kościoła rzymskiego uczyć się można z żywej wciąż pośród muezzinów tradycji kantylacji.

***
Odrodzeniu rytuału towarzyszą jednak dwa elementy, z którymi winniśmy dyskutować.
Pierwszy, wiąże rytuał wyłącznie z religią, odsłaniając ją w jednaki sposób w pieśniach dziadowskich, zwyczająch religii rodzimowierskich czy liturgii kościelnej.
Drugi, wiąże rytuał z tym, co nieracjonalne czy pozaracjonalne, traktując go w opozycji do racjonalistycznej tradycji oświecenia.

Oba te elementy okazują się tylko częściowo prawdziwe, jeśli zestawić je z rytuałem obecnym w Sztuce Królewskiej. Nie ma on bowiem znaczenia religijnego, choć ma niewątpliwe znaczenie duchowe. Nie odsyła także to jakieś pozaracjonalnej sfery absolutnej, ale kształtuje człowieka w wartościach drogich oświeceniu - braterstwie, empatii, tolerancji, wolności, w prawdzie, pięknu i dobru.

***
Wolnomularstwo nie posiada jednego rytuału i rytu. I to, w moim odczuciu, świadczy o jego bogactwie. Każdy z rytów zwraca bowiem uwagę na nieco inne aspekty wędrówki człowieka ku wartościom, wszystkie zaś - w moim odczuciu - dopełniają się tak, jak dopełniają się głosy fugi.

Dla mnie szczególne znaczenie ma ryt francuski, uznawany powszechnie za ryt najbardziej laicki, "Ryt napisany w duchu wieku Oświecenia – Światła Wyboru, tolerancji, Światła Wolności Sumienia i solidarności międzyludzkiej. Ryt spójny, postępowy, federacyjny, demokratyczny, wolny i niezależny, otwarty i bez ekskluzywizmów" (Jacques Plumet).

Znaczenie tego rytu zasadza się dla mnie właśnie na jego laickości, której, jak sądzę, nie nalezy rozumieć w opozycji do duchowości. Rytowi francuskiemu nieobce są wątki duchowo-mistyczne. Jego zadaniem jest wprowadzenie adeptów "na ścieżkę spekulacji intelektualnych, humanizmu, syntezy duchowości i racjonalizmu" poprzez niesutanne przypominanie o przemijalności życia, które stanowi drogę poszukiwania prawdy. Laickość oznacza zwyczajnie tyle, że praktykujemy razem wartości humanistyczne, które mogą - lecz nie muszą - wynikać z naszych przekonań i praktyk religijnych. Ryt jest zatem sprawdzianem i zadaniem.
Sprawdzianem tego, czy rzeczywiście drogie są nam wartości ogólnoludzkie. Zadaniem, przypominającym o konieczności ociosywania swojego kamienia, by te wartości autentycznie kształtowały nasze życie.

***
Ideały oświecenia, wyrażane eliptycznie w zawołaniu równość, wolność, braterstwo, są mi bardzo bliskie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że dominujące oświeceniowe tendencje stanęły na przeszkodzie ich urzeczwistnienia. Myślę tu o dwóch skrajnościach w naszym myśleniu o świecie. Pierwsza, racjonalistyczna, zredukowała człowieka do racjonalnej duszy niezależnej od ciała. Druga, mechanicystyczna, zredukowała człowieka do bycia biologiczną maszyną. 

Wolnomularstwo, w tym ryt francuski, są jak gdyby trzecią drogą oświecenia, taką, która unika obu redukcjonizmów. Ryt bowiem jest wyrazem filozofii masonerii, kształtuje zatem adeptów, oddziałując kompementarnie na ich zmysły, emocje, odczucia, myśli. Przez to łączy silnymi więzami doświadczenia pracujących Siostry i Braci. Nie nadaje się zatem do zimnego, intelektualnego zgłębiania (samo "szkiełko i oko"), ale wymaga osobistego przeżycia i doświadczenia, których nie daje się wyrazić słowem.

***
W wielu obszarach naszej kultury rytuał i związane z nim ryty muszą się odrodzić. Dzieje się to powoli, przechodząc przez fazy "muzealne" czy skansenowe, takie jak festiwale, nagrania dokumentujące wyniki archiwistycznej niemal pracy.
Sztuka Królewska szczęśnie nigdy rytu i rytuału nie zagubiła, kształtują ją więc żywe i nieprzerwane doświadczenie. 

W wielu obszarach naszej kultury rytuał i związane z nim ryty muszą się odrodzić. Dzieje się to powoli, w ramach stopniowego kwestionowania scjentystycznej racjonalności, w języku fideistycznej i nieracjonalnej duchowości i mistyki.
Sztuka Królewska szczęśnie przechowała rytuał, który mówi o wartościach ogólnoludzkich, racjonalnie dostępnych, oświeceniowych. I nieprzerwanie kształtuje w nich życie swoich adeptów, oddziałując komplementarnie na cielesno-duchowe compositum.

Rytuał nie jest wiedzą czy erudycją. "Cóż za pożytek np. z osobistej wielkiej wiedzy o masonerii, jeśli w codziennym życiu samemu prowadzi się do konfliktów, podziałów i jałowych sporów"? - pyta słusznie w swej desce brat Adam. Jako ogarniające całego człowieka doświadczenie, w którym zmysły i dusza stają się jednym, rytuał i ryt to droga budowania "braterskich relacji wspierających i poszukujących wspólnego dobra, wydaje mi się właśnie ową najwyższą mądrością, która widzi, rozumie i rozwija. Wszak ewangeliczna zasada „po ich owocach poznacie ich” może być odniesiona i do tej kwestii. Cóż ze zdobywania wiedzy, gdy czyni nas ona uboższymi? Cóż z mądrości, jeśli służy ona wyzyskowi lub pustemu konkurowaniu?".

***
Pytanie tylko, czy my sami świadomi jesteśmy tego, czym żyjemy? A jeśli tak, to na ile jesteśmy świadomi? Czy głęboki sens naszych rytów wpisany jest w nasze serca? A może traktujemy ceremoniał tylko jako przekazany przez historię, ceremonialny dodatek? Czy znaczenie rytuału i rytów postrzegamy w wystarczająco szerokim kontekście i w wystarczająco rozległej perspektywie? Czy chcemy, by każda kolejna praca przynosiła doskonalsze współdziałanie w ramach rytu - była piękniejsza, głębsza, bardziej uobecniająca fundamentalne dla człowieka i jego kultury imponderabilia.

Te pytania są moim wielkanocnym rachunkiem sumienia. Bo choć droga jest jasna, każdy z nas jest na niej tylko skończonym i niedoskonałym człowiekiem.


 _______
Zdjęcie za swiatkwiatow.pl
  

BÓG I MASONERIA. NA MARGINESIE KSIĄŻKI NORBERTA WÓJTOWICZA

Skończyłem czytać książkę Norberta Wójtowicza Wielki Architekt Wszechświata. Teologiczna krytyka masońskich koncepcji Boga, która ukazała się we Wrocławiu w 1999. Mimo upływu lat to ciągle jedyna pozycja tego typu. Do tego bardzo wartościowa (co dla mnie oznacza także - zachęcająca do dyskusji). Pomyślałem tedy, że podzielę się kilkoma refleksjami.

W intencji Wójtowicza, praca ma być "próbą ukazania i porównania masońskich wizji Boga z objawieniem chrześcijańskim. Podjęcie tej problematyki Autor dysertacji uzasadnia aktualnością podejmowanych zagadnień, pisząc, że z jednej strony uważa się masonerię za „teorię światowego spisku”, przypisując jej mniej lub bardziej wyimaginowane znaczenie, na czym faktycznie rzecz biorąc kończy się wiedza na temat wolnomularstwa, z drugiej zaś strony potrzebę tą podtrzymują sami wolnomularze, którzy w ostatnich latach prowadzą ożywioną działalność, o czym informują za pośrednictwem środków masowego przekazu (s. 5-6, 16-17)" (M. Krasnodębski). Ważnym celem dysertacji jest także podjęcie pytania, 'czy możliwe jest pogodzenie masonerii i Kościoła katolickiego?'.

***
Na ostatnie pytanie Wójtowicz odpowiada jednoznacznie negatywnie. Jego zdaniem światopogląd wolnomularski jest nie do pogodzenia z katolicyzmem, a to dlatego że nie do pogodzenia są zakładane w nich wizje Boga. Masoński naturalizm etyczny, wywodzący moralność z "natury" człowieka, synkretyzm w posługiwaniu się symbolami, akcentowanie wolności intelektualnej i odrzucenia skrępowania dogmatami, w końcu przyjmowanie do lóż osób zarazem niewierzących, jak i zaangażowanych w różne konfesje (a więc afirmatywne podejście do pluralizmu religijnego) ma stać w sprzeczności z katolickim przekonaniem, że Nie istnieje nic poza naszym Panem Jezusem Chrystusem: Non est in alio aliquo salus, aby nas zbawić nie zostało nam dane na ziemi inne imię oprócz imienia naszego Pana Jezusa Chrystusa (cytat z Marcelego Lefebvra, s. 119). Wójtowicz stwierdza nawet, że pogodzenie masonerii z katolicyzmem możliwe będzie tylko wtedy, gdy zniknie jeden z tych systemów (s. 119). 

***
Wszystkie te uwagi są prawdziwe w perspektywie przyjmowanej przez Wójtowicza. Ale nie jest to jedyna możliwa perspektywa. Budzi ona także kilka wątpliwości. Zakłada się tu bowiem, że wolnomularstwo jest instytucją z gruntu przesiąkniętą doktryną teologiczną, jakimś ucieleśnieniem religijności, które da się porównywać z innymi instytucjami religijnymi. Tak chyba jednak nie jest*. W moim doczuciu wolnomularstwo to próba znalezienia tego, co łączy ludzi w wysiłku etycznego i społecznego doskonalenia, pomimo różnic w ich światopoglądach, także religijnych. Wszelkie elementy teodycei, które da się odkryć w doktrynie masońskiej, są raczej wyrazem szacunku względem tego, co jest aktem indywidualnej decyzji i jednostkowej wiary (która, jak wierzą chrześcijanie, zawsze jest łaską), a jednocześnie afirmacją przekonania, że każdemu człowiekowi należy się szacunek. 

Postawa taka stoi w sprzeczności z katolicyzmem tylko wtedy, gdy przyjmiemy jako katolickie przekonanie, że:
- bez afirmacji instytucjonalno-katolickiej wizji Boga niemożliwe jest życie etyczne;
- człowiek w postępowaniu moralnym związany jest bezwarunkowo autorytetem Kościoła nauczającego;
- możliwe jest prawdziwe i pełne poznanie Boga doczesnym rozumem, podane przez instytucję Kościelną w postaci formuł dogmatycznych, które należy bezwarunkowo akceptować.

***
Z wszystkimi elementami przedstawionymi wyżej można jednak dyskutować. 
Po pierwsze, najważniejszą instancją w postępowaniu moralnym jest dla chrześcijanina jego własne sumienie. Przy czym sumienie nie jest - wbrew obiegowej opinii - głosem z zaświatów, ale sądem rozumu, wydawanym na podstawie wrodzonych pryncypiów moralnych i zdobytej wiedzy na temat tego, co dobre i tego, co złe. Sąd sumienia jest zawsze indywidualny i nie daje się przekształcić w algorytm. Jest zawsze ograniczony realiami czasów, w których żyje moralnie działający człowiek (jak bardzo zmieniła się wiedza psychologiczna, biologiczna, seksuologiczna, którą dziś winniśmy brać pod uwagę podejmując nasze decyzje, od tej, którą mieli nasi dziadkowie!).
O tym, jaką rangę ma sąd sumienia, świadczą słowa klasyka, czyli Tomasza z Akwinu: "... wola będzie zła, kiedy chce zła, i to nie tego zła, które jest złe samo przez się, lecz tego, które jest zle akcydentalnie, tj. ze względu na takie ujmowanie rozumu. Podobnie wierzyć w Chrystusa jest dobre samo przez się i konieczne do zbawienia, lecz wola nie lgnie do tego dobra inaczej jak tylko ze względu na to, jak ujmuje je rozum. Stąd jeśli rozum ujmuje je jako złe, wola lgnie ku temu jako ku czemuś złemu (...) wszelka wola nie zgadzająca się z rozumem, czy to prawym, czy fałszywym, zawsze jest zła".
W takiej perspektywie akcentowanych jest kilka elementów bardzo bliskich masonom. Przekonanie, o wywodliwości etyki z "natury" człowieka (można by tu przywołać także Mistrza Eckharta z jego przekonaniem, że Bóg mieszka - dosłownie - w człowieku, będąc grodem ludzkiej duszy), idea moralności jako kierowania się  rozumem, a w końcu idea wolności od dogmatu. Oczywiście, moralność podlega kształtowaniu. Oczywiście, nie idzie tu o anarchię, ale moralność opartą na rozumie (vide Immanuel Kant). Odpowiedzialność jest jednak zawsze po stronie jednostki, a jej zobowiązanie etyczne wynika zwyczajnie z faktu bycia człowiekiem.

Po drugie, symptomatyczne jest to, że w książce Wójtowicza nie pojawia się w ogóle kwestia teologii apofatycznej, w której nacisk kładzie się na niepoznawalność Boga skończonym rozumem. Poetycko i lapidarnie istotę tej teologii wyraził Anioł Ślązak:

Zatrzymaj się! Cóż znaczy Bóg?
nie duch, nie ciało, nie światło,
nie wiara, nie miłość,
nie mara senna, nie przedmiot,
nie zło i nie dobro,
nie w małym On, nie w licznym,
On nawet nie to, co nazywa się Bogiem.
Nie jest On uczuciem, nie jest myślą,
nie jest dźwiękiem, a tylko tym,
o czym z nas wszystkich nie wie nikt.


Apofatyczny sposób myślenia bliski jest chrześcijańskiej starożytności. Stanowi także serce refleksji teologicznej Tomasza z Akwniu, choć musiało upłynąć wiele wody, by kwestia ta mogła ujrzeć swiatło dzienne. Bóg nie jest przedmiotem poznania, który daje się opisać w ludzkim języku. Jeśli tak, to nie opisują go także dogmaty, jak zauważył Hans Urs von Balthasar, dogmaty są raczej szkiełkami składającymi się na witraż - zapraszają do tego, by poprzez nie patrzeć i kontemplować, a nie do tego, by zatrzymywać się na nich samych. 
Apofatyczne chrześcijaństwo także bliskie będzie myśleniu masońskiemu - jeśli istnieje transcendencja, to nie na ludzką miarę. Myśleć o niej możemy poprzez symbole, ale nigdy nie uchwycimy jej samej. W takim razie różnym przekonaniom i  odmiennej wrażliwości religijnej należy się szacunek, o ile nie chce się być religią optującą za jednym rozwiązaniem. Ale taki sam szacunek należy się niewierzącym, zwłaszcza, że jako się rzekło, wiara jest łaską.

***
U Wójtowicza nieobecny jest także kluczowy dla mnie aspekt teologii Nowego Testamentu. "Boga nikt nigdy nie widział" - pisze św. Jan Teolog. - I dodaje: "kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi".  
Miłość braci to podstawowe zadanie masona. Dla chrześcijanina zatem (którym mason być może, ale nie musi) wolnomularz to ten, kto z gruntu powołany jest do miłowania Boga.

Jestem wdzięczny Wójtowiczowi, że swoją pracą zachęcił mnie do przemyśleń i krótkiej polemiki. Państwa zaś - o ile jeszcze nie znacie tej pozycji - zachęcam do lektury. Książka ta jest niwątpliwie ważna i dobrze napisana. I cenna!

___________
* Jak każde uogólnienie, także wywód następujący dalej ma ograniczoną ważność i jest modelowym wyostrzeniem. Symbolicznie jako kwestię problematyczną można wskazać ryt szwedzki. Kwestięeteologii, Boga i rytu szwedzkiego należałoby jednak zbadać i osobno, i dogłębnie. 

CZY WARTO BYĆ DZISIAJ WOLNOMULARZEM?

I.
Czy współczesny człowiek potrzebuje wolnomularstwa? A więc, czy w XXI wieku warto być masonem?
Na oba pytania odpowiadam twierdząco. Głęboko wierzę, że odpowiedzi te mają wartość ponadjednostkową i ponadlokalną, niemniej chcę ich udzielić we własnym imieniu. Dlaczego?
Dlatego że podpowiada mi je doświadczenie i nadzieja, a więc to, co jednostkowe i intymne. Nawet wtedy, gdy używam liczby mnogiej, mówię zatem w swoim imieniu i ze swojej perspektywy.

Br. Andrzej Nowicki powiedział kiedyś, że żeby zostać wolnomularzem, trzeba nim już być. Faktycznie, trudno wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś, kto nie zna i nie podziela ideałów masonerii zapragnął do niej wstąpić (choć, rzecz jasna, nie można wykluczyć motywacji mało wolnomularskich, podpowiadanych przez stereotypy krążące po świecie). Wszelako równie trudno wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś pragnie inicjacji, a jest przekonany, że wie już wszystko, że nie potrzebuje pracować nad sobą ociosując kamień egzystencji. 

Moja droga ku ideałom wolnomularskim nie jest ani prosta, ani oczywista. Jest raczej tak, że potrzebowałem metanoi, by zrozumieć, że prawdziwa wspólnota, solidarność, bliskość, braterstwo - za którymi tęskniłem odkąd pamiętam - nie zaistnieją, jeśli nie będą wiązać się z otwartością, tolerancją, równością i troską o ludzką wolność. Dawno, dawno temu wierzyłem, że istnieją niezmienne algorytmy, regulujące nasze myślenie i postępowania. Fundamentalizm dawał mi poczucie bezpieczeństwa, spokoju, pozwalał mi wciskać świat w matrycę czerni-bieli.  Spokój ten okazał się jednak złudny i upiorny w momencie, gdy uświadomiłem sobie, że fundamentalizm stawiając na miłość, pozwala w jej imię krzywdzić. Miłość nie może istnieć bez wolności. A nie ma wolności tam, gdzie podporządkowujemy się ogłaszanym przez innych dogmatom, a więc tam, gdzie nie może być równości.

II.
Jestem głęboko przekonany, że wolnomularstwo jest dziś aktualne bardziej niż kiedyś. Stanowi bowiem "trzecią drogę" między fundamentalizmem, a zbyt łatwym, nihilistycznym relatywizmem. Z jednej strony masoneria podkreśla uniwersalny charakter takich ideałów jak wolność, równość, braterstwo, tolerancja, prawda, piękno czy samodoskonalenie. Z drugiej strony wolnomularz wie, że żaden z tych ideałów nie realizuje się tylko w jeden sposób, a więc, że są one zarazem uniwersalne i zmienne. Ten paradoks stanowi dla mnie centrum wolnomularskiego doświadczenia - tym, co pozwala pracować nad sobą, duchowo wzrastać, czy budować oraz umacniać więzi, jest rytuał i symbol.  Rytuał i symbol zaś wymagają osobistego zaangażowania i osobistego doświadczenia. Nie mogą istnieć bez bagażu naszych przeżyć, emocji, indywidualnej historii. Już to powoduje, że wartości, choć wspólne, uobecniać się będą w sposób niepowtarzalny. Stoi za tym także arcyważne przekonanie, że człowiek z natury jest racjonalny, społeczny i dobry. Tym samym może wzrastać, potrzebuje tylko dobrych narzędzi doskonalenia się, a nie procedur tresury.

III.
Winston Churchill napisał, że "im dalej wstecz spoglądamy, tym bardziej widzimy przyszłość". Myślę, że słowa te oddają ducha wolnomularskiego. Masoneria nie istnieje bowiem w oderwaniu od swojej tradycji. Zamiera jednak zawsze wtedy, gdy nie tłumaczy tej tradycji na język przyszłości.
Na dwa elementy wolnomularskiego stosunku do tradycji warto zwrócić uwagę.

Primo, masoneria nie uchyla się przed rzetelnym badaniem swoich początków. Masonolodzy skrupulatnie analizują dokumenty, odsłaniają mechanizmy, które stały za powstaniem lóż, dystansują się wobec założycielskich legend i mitów. Wewnętrzną troską wolnomularstwa jest zatem dbałość o to, by nie zakłamywać świadomości. Dzięki temu masoneria nie boi odwoływać się do symboli, alegorii i metafor o rodowodzie znacznie starszym, niż sam "ruch lożowy". Historyczna rzetelność pozwala na to, by w sposób wolny korzystać z pełnego potencjału tych znaków, " jako ruch inicjacyjny, nie potrzebuje dla swojego uwiarygodnienia dowodu historycznej ciągłości z bliższą lub dalszą starożytnością. Odróżniamy bardzo wyraźnie warstwę historyczną od mityczno-inicjacyjnej. Ruch nie musi historycznie i w sposób udokumentowany wywodzić się z pewnych wcześniejszych tradycji, aby przenosić jego "ducha""[1]


Pięknym wyrazem tego podejścia jest praca br:. Tadeusza Cegielskiego Księga Konstytucji 1723 roku i początek wolnomularstwa spekulatywnego w Anglii. Tekst tzw. Konstytucji Andersona (w wersji oryginalnej i tłumaczeniu) opleciony tu został studiami i komentarzami, odsłaniającymi ideowe zaplecze wolnomularstwa. Cegielski drobiazgowo przybliża proces, który spowodował, że Konstytucje stały się "masońską biblią". Nie boi się pisać o grze nie zawsze chlubnych interesów, odnotowuje dwuznaczne posunięcia Andersona w kwestii dawnych dokumentów lożowych, tłumaczy zapisy Konstytucji, które trudno zrozumieć nie znając kontekstu, w jakim powstały, pisze o związkach masonerii z oświeceniem. Ani na moment nie gubi z oczu sprawy najważniejszej - wolnomularskich ideałów, których blask migoce na kartach książki coraz pełniejszym blaskiem.


Secudno, nieustanny namysł nad tradycją nie jest wartością samą w sobie. Służy raczej przyszłości i teraźniejszości. 
Widać to na kartach książki Cegielskiego, gdy pisze o XVIII-wiecznym procesie przekształcania się wolnomularstwa w ruch duchowy.
Także dziś wolnomularstwo stoi przed potrzebą wyrażenia swoich ideałów w nowy sposób, w aktualnym języku.


IV.
Potrzebne jest dzisiaj ponowne przemyślenie tego, czym jest wspólnota i solidarność. Kulturze rozpanoszonego indywidualizmu i atrofii więzi, masoneria może przywrócić takie wartości jak solidarność, w tym międzypokoleniowa, życzliwość, wrażliwość społeczna czy filantropia. Będą one tym bardziej wiarygodne, im bardziej wyrastać będą  z życia lóż. Stoimy jednak w sytuacji, gdy wspólnoty nie da już sprowadzać się tylko do ludzi, gdzie współtworzą ją artefakty, gdzie rośnie nasza świadomość relacji i zobowiązań łączących nas z "naturą". Jak takie poszerzenie naszego świata wpływa na sens siostrzeństwa i braterstwa? W jaki sposób zmienia sposoby naszego działania? Jak przekształca widzenie świata? Jakie nowe formy odpowiedzialności rodzi?

Potrzebne jest także ponowne przemyślenie tego, czym jest tolerancja. Kulturze odradzających się fundamentalizmów, kulturze "hejtowania" i "trollowania" trzeba przeciwstawić kulturę dialogu, różnorodności, budowania. Jak to zrobić? Jak mówić? Jak działać?

Potrzebne jest w końcu przetłumaczenie na język współczesności idei laickości państwa. To zadanie pilne, jako że Polska nie przeszła owocnie przez proces sekularyzacji, a już pojawiły się w niej stanowiska postsekularne. Sama idea neutralności państwa jest przy tym dla wielu niezrozumiała. Kojarzy się ją z ograniczeniem wolności (!), antyreligijnym fundamentalizmem etc. Wolnomularstwo, jak żaden inny ruch, ma szansę wykorzystać inspiracje postsekularne na korzyść laickości. Pokazując laickość jako źródło różnorodności postaw duchowych i jako warunek autentycznego dialogu. Dając przykład braterstwa między siostrami i braćmi, których stosunek do religii może być skrajnie odmienny.

V.
Odtrąbia się dziś kolejne "post". Mamy post-postmodernizm, postpłciowość, postsekularyzm... Mamy także posthumanizm i postczłowieka. 
"Posthumanizm to idea przekroczenia granic człowieczeństwa. Pragniemy wiedzieć kim jesteśmy, ale też kim więcej możemy się stać. Chcemy w pełni zrealizować swój potencjał, a potem go przekroczyć"[2] - deklarują posthumaniści.
Przyznam się szczerze, że boję się etykietowania. Boję się także zbyt optymistycznego "przekraczania", które może okazać się społecznym eksperymentem o nieokreślonym stopniu ryzyka. Ale boję się także dogmatycznego zamknięcia na to, co nowe. Boję się braku odwagi w stawianiu pytań o to, co między naturą a kulturą, między naturą a techniką.

Wolnomularstwo jest szansą na budowanie posthumanizmu nie przeciw humanizmowi, ale poprzez poszerzenie humanizmu. Jest szansą, na tworzenie wspólnoty równych podmiotów, w miejsce feudalnych relacji pasożytnictwa (jak pisze Michel Serres). Jest szansą na budowanie duchowości niezależnej od religii, ale nie wrogiej ani religijności, ani ateizmowi. Jest szansą na zbudowanie platformy dialogu, której dziś brakuje Polakom w sposób dramatyczny.

V.
Jestem wdzięczny Siostrom i Braciom, Wielkiemu Architektowi za to, że pozwolił mi odnaleźć mój warsztat. A w nim chęć do wytężonej pracy.





[1] B. Szczęsny, Masoni a Templariusze - jako punkt wyjścia do dalekiej dygresji o inicjacji, http://izba-rozmyslan.blogspot.com/2010/02/masoni-templariusze-jako-punkt-wyjscia.html
[2] posthumanizm.pl