niedziela, 17 stycznia 2016

RYTUAŁ JAKO RACHUNEK SUMIENIA

Czwartkowe prace mojej Sprawiedliwej i Doskonałej Loży Kultura na Wschodzie Warszawy były dla mnie szczególnie wyjątkowe. Egregor zadbał o to, by powiększając łańcuch jedności i kolejne ogniwo, sprząc inicjację z deską regularnie goszczącego u nas brata Zygmunta na temat wolności i konieczności (indeterminizmu i determinizmu).

Wolnomularskie życie bez regularnego tworzenia, słuchania i dyskutowania desek byłoby niesłychanie trudne, choć jestem je sobie w  stanie wyobrazić jako coś tymczasowego na wzór samotniczej pracy intelektualnej. Nie umiem sobie za to wyobrazić masońskiego życia bez inicjacji. Nie tylko dlatego że w ten sposób wolnomularstwo żyje, niosąc swoje ideowe pryncypia kolejnym pokoleniom. Ale także dlatego że w moim odczuciu nic nie zastąpi inicjacji jako sposobu na masoński rachunek sumienia. Stara chrześcijańska zasada głosi, że lex orandi, lex credendi. Tym, co w moim odczuciu, określa „credo” wolnomularskiej duchowości jest właśnie rytuał i to mądrość rytuału jest dla mnie symboliczną węgielnicą do mierzenia innych wolnomularskich dokumentów. Ryt Francuski, w którym pracuje Kultura, wyraża dla mnie fundamentalną prawdę, że „Wolnomularstwo nie jest ani deistyczne, ani ateistyczne, ani nawet pozytywne. Jako organizacji głoszącej i praktykującej solidarność międzyludzką obce jej są jakiekolwiek dogmaty i creda religijne. Jedyną jej zasadą jest absolutne poszanowanie wolności sumienia....Po debatach jakie prowadzimy w tej chwili nie znajdzie się żaden uczciwy i inteligentny człowiek, który mógłby poważnie stwierdzić, że Francuski Wielki Wschód Francji chciał usunąć ze swych Lóż wiarę w Boga i nieśmiertelność duszy, podczas gdy wprost przeciwnie, w imię absolutnej wolności sumienia, uroczyście oświadcza, że będzie szanował przekonania, doktryny i wierzenia swoich członków. Chcąc pozostawać w zgodzie z naszą zasadą solidarności międzyludzkiej, nie mamy zamiaru ani negować, ani popierać jakiegokolwiek dogmatu”. „Wolnomularstwo niech pozostanie tym, czym ma być, to znaczy organizacją otwartą na postęp, na wszelkie wyższe idee i poglądy moralne, na wszelkie szerokie i liberalne aspiracje. Niech nie zniża się nigdy do piekła dyskusji teologicznych, które doprowadzają jedynie do zamętu i prześladowań. Niech wystrzega się chęci zostania Kościołem, Konsylium czy Synodem gdyż wszystkie Kościoły, wszystkie Konsylia, wszystkie Synody wprowadzały gwałt i prześladowania, a wszystko to z racji oparcia się na dogmacie, który sam z siebie jest nietolerancyjny i inkwizycyjny. Niech Wolnomularstwo wznosi się ponad tymi wszystkimi problemami kościołów i sekt i niech panuje nad ich dyskusjami; niech pozostanie schronieniem otwartym dla wszystkich szlachetnych i dzielnych umysłów, dla wszystkich sumiennych i bezinteresownych poszukiwaczy prawdy, dla wszystkich ofiar despotyzmu i nietolerancji”*.
Przypominając sobie te prawdy i nieustannie nosząc w sercu piękno wolnomularskiego „ekumenizmu”, który polega na tym, że podróżując po Lożach pracuje się w różnych rytach (z "francuska" nie odróżniam tu rytu od rytuału), czerpie z różniących się od siebie duchowości i innych perspektyw patrzenia na sam ruch, jak i na cały świat, zawsze stawiam sobie pytanie o to, jak tu i teraz przebiegają granice między prawdą a nieprawdą, wiedzą rzetelną i nierzetelną, mądrością a głupotą, zaufaniem do świeckości sfery publicznej i specyficznej świeckości masońskiej świątyni, po to, byśmy mogli jednoczyć się ponad wszelką polityką i religią, wierności temu, co każdy z nas rozpoznaje jako słuszne, a sposobem poszanowania poglądów nawet skrajnie odmiennych, ale rozpoznawanych jako słuszne przez inną Siostrę, innego Brata, innych ludzi… W miniony czwartek myślałem o tym wszystkim także w kontekście deski brata Zygmunta, który nakreślił mapę myśli, krążących między uznaniem indeterminizmu a determinizmem. Pytałem siebie, co to znaczy, że inicjowano mnie jako człowieka wolnego wiążąc mnie obietnicą, że będę pracował nad swoją wolnością? Co perspektywa wolnomularskiej wolności, równości i braterstwa dopuszcza, a co wyklucza? Jak bardzo pojmowanie tych ideałów wiąże się z czasem, w którym przyjemy? Przecież Bracia kładąc fundamenty Stanów Zjednoczony wpisali do Deklaracji Niepodległości takie słowa: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście, że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych, że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa”. A ile czasu musiało minąć, aby zapis ten objął niewolników? Jak mówić o wolności i równości w sytuacji, gdy jakaś Loża podejmuje próbę „formalnego zakazu przynależności do lóż osób o nie-białej karnacji skóry (Sprawa Victora Marshalla)” lub dekretem wyklucza spośród masonów wszystkich homoseksualistów argumentując, że sodomia jest pogwałceniem moralności?

Bywa, że jestem pytany o to, czy współrządzę światem i czy masoni są ogólnoświatowymi graczami politycznymi. Wypracowałem już sobie nawet żartobliwą odpowiedź, że najbardziej rządzę światem czekając w deszczu 40 minut na spóźniony tramwaj, którym wracam do wynajmowanego mieszkania. Mówiąc poważniej, dałbym sobie spokój z pracą w Loży, gdybym miał zajmować się w niej politykowaniem. Wspólne prace są jednak dla mnie lekcją rozumienia ważnych spraw, w tym także spraw społecznych. Ich dyskutowanie przy okazji desek wydaje mi się szczególnie cenne — bo umożliwia spojrzenie na różne problemy z różnych punktów widzenia, niekiedy polemiczną niezgodę, które zawsze poszerzają horyzont i lepiej uświadamiają granice własnego poglądu na świat. Rozmowy te kontynuowane są później w życiu poza Lożą. Bezcenne są dla mnie choćby dyskusje z jedną z moich Sióstr, dotyczące tego co ezoteryczne i egzoteryczne, modeli racjonalności, dogmatów poznawczych etc. Czwartkowa inicjacja i deska brata Zygmunta uświadomiły mi, że wolność rozumiem jako zdolność oddziaływania — na siebie samego i na innych, ale także oddziaływanie innych (wcale nie tylko ludzi) na mnie. Rozpoznawanie tego, co warunkuje mnie, nas, kulturę, świat, i zdolność korygowania tych uwarunkowań to dla mnie praca nad ociosywaniem swojego kamienia życia. Nie da się jej prowadzić w pojedynkę, bo chyba niemożliwe jest już posiadanie wiedzy o wszystkim, a i każda perspektywa, z której się patrzy, pozwala zawsze zobaczyć coś innego.

„Wolnomularstwo niech pozostanie tym, czym ma być, to znaczy organizacją otwartą na postęp, na wszelkie wyższe idee i poglądy moralne, na wszelkie szerokie i liberalne aspiracje”. „… Jako organizacji głoszącej i praktykującej solidarność międzyludzką obce jej są jakiekolwiek dogmaty i creda religijne. Jedyną jej zasadą jest absolutne poszanowanie wolności sumienia...”. Czwartkowe prace dały mi głębsze spojrzenie na te słowa. Są one dla mnie zasadą, by dopuszczać do głosu sprawy, postawy, problemy, które kulturowo wykluczono. Są szansą na zakwestionowanie stereotypów raz na zawsze wytyczających granicę między tym, co pożądane a niepożądane. Słowa te nie są jednak zaleceniem nihilizmu – regułą jest troska o międzyludzką solidarność, a z tej wynika rozumienie postępu, jako wysiłku, by budować świat coraz bardziej siostrzano-braterski. Mówiąc inaczej, zakazuje  się krzywdzenia drugiego człowieka. Nie tylko czy nie głównie fizycznego, ale przede wszystkim duchowego czy kulturowego. Bo przecież w imię swoich potrzeb czy swojej wizji świata odmówić możemy komuś bycia moralnym, możemy dyskwalifikować sposób w jaki żyje. Nie zauważymy przy tym, że zamiast wsłuchać się w to, co ktoś ma do powiedzenia, mierzymy ją naszą miarą, uznaną za miarę absolutną. I tak, swoje przywiązanie do określonego modelu związku, może spowodować, że odmawiamy innym prawa do związku w innym kształcie, traktując go jako realizację niemoralnych potrzeb. Może się okazać, że swoją wiarę wyniesiemy tak wysoko, że stracimy z oczy systemy etyki uzasadniane w inny sposób. Ale i tak, że wynosząc na piedestał niewiarę, uznamy wiarę za wyraz niegodnej człowieka naiwności. Możemy odrzucać transplantację ex mortuo jako formę kanibalizmu zafundowaną światu przez lewactwo (co jest obecne w polskim dyskursie jako jego osobliwość), ale możemy też być piewcami każdej nowinki, nie zastanawiając się nad jej etycznymi czy społecznymi konsekwencjami.
Bliskie są mi takie perspektywy filozoficzne, które postrzegają człowieka w jego permanentnym stawaniu się poprzez relacje, które tworzy. Cenię takie perspektywy, które potrafią uchwycić różnicę między tożsamością imigrantki nielegalnie sprzątającej dom walczącej o równość feministki z klasy średniej od tożsamości tejże feministki; sytuację biseksualnego mężczyzny, który może być albo rozpustnikiem, albo raz na zawsze zdecyduje się na monogamiczne życie jako gej lub heteroseksualista, potrafią odróżnić od sytuacji biseksualnej kobiety, od dawna uprzedmiotowionej w świecie heteroseksualnych męskich fantazji, a bezrobotnego 50+ z prowincji od spełnionego szefa korporacji w wielkim mieście. Tożsamość każdego z nas jest tożsamością podzieloną, warunkowaną w bardzo rozmaity sposób, wykluczenie lub afirmacja dotyczyć może różnych cząstek naszego życia. Tak samo my potrafimy być szalenie afirmujący w odniesieniu do jednych kwestii i zabójczo deprecjonujący w odniesieniu do kwestii innych.

Podróż wolnomularska wiąże się u początków z symbolem czujności — kogutem. Później, Ryt Francuski prowadzi wolnomularza po świecie absolutnej wolności sumienia, która służyć ma praktykowaniu solidarności międzyludzkiej. Dla mnie oznacza to rozpoznawanie moim wielokrotnych uwarunkowań, które mogę poznawać dzięki temu, że oddani mi Siostry i Bracia widzą mnie inaczej, każdy na swój sposób. Ale widzą mnie nie w duchu inkwizycyjnym i nie po to, by nakładać ekskomuniki, choć także po to, by w móc się spierać, a przez to uczyć wzajemnych granic (a zawsze jednostka staje się poprzez odróżnienie) i w praktyce doświadczać, czym jest solidarność. A do tego nie ma tu spowiedzi i rozgrzeszenia. Jest tylko nadzieja, że zawsze można wstać i pójść dalej.

5 komentarzy:

  1. Pojedyncze słowa zamienione w zdania, a te wielokroć powielone utworzyły wspaniały tekst.
    Gratulacje !
    Ps.
    Marcinie - zostałam fanką Twoich tekstów. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marcinie, dziękuję Ci za ten tekst. Pięknie podsumowałeś istotę masonerii, z którą to próbowałam się zmierzyć. Chciałabym umieć zapamiętać ten Twój tekst w całości. Chętnie będę się Twoją myślą popierać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marcinie, dziękuję Ci za ten tekst. Pięknie podsumowałeś istotę masonerii, z którą to próbowałam się zmierzyć. Chciałabym umieć zapamiętać ten Twój tekst w całości. Chętnie będę się Twoją myślą popierać.

    OdpowiedzUsuń